Sześciodniówka w Australii w 1992 roku Jarosław Ozdoba
Najbardziej prestiżowa impreza w rajdach Enduro, czyli Sześciodniówka Motocyklowa z reguły organizowana bywa na kontynencie europejskim. Wyjątkiem od tej niepisanej reguły były jak do tej pory edycje organizowane w USA ( 1973 i 1994 ); Australii ( 1992 i 1998 ); Brazylii ( 2003 ); Nowej Zelandii ( 2006 ); Chile ( 2007 ) i ubiegłoroczna w Meksyku. W pamięci polskich fanów Enduro wdzięcznie zapisała się 67 International Six Days Enduro z bazą w Australijskim Cessnock niedaleko Sydney, rozegrana w terminie 25-30 sierpnia 1992 roku. Impreza była reklamowana przez organizatorów jako: ” Six Days Down Under „, czyli Sześciodniówka pod spodem. Koszty wyprawy na Antypody w ówczesnej rzeczywistości finansowej PZMotu wydawały się być mocno problematyczne i o mało nie przeważyły szali argumentów przeciw udziałowi w tej imprezie. Na szczęście wszystko poszło po dobrej myśli. Pieniądze na pobyt polskiej ekipy w Krainie Kangurów, a także koszty wynajmu na miejscu motocykli i samochodów wyłożyła australijska Polonia. Polacy z Antypodów służyli także pomocą na punktach serwisowych w depo, na PKC-ach, wspomagali na motocyklach polskich zawodników obok trasy, pomagając Stanisławowi Olszewskiemu – jedynemu naszemu oficjalnemu ” Krasnoludkowi „.
Firma Moto TM z Pesaro zdopingowana rokrocznymi sukcesami Polaków w klasie 80 ( w roku 1991 Andrzej Tomiczek, a w 1992 Maciej Wróbel zostali wicemistrzami świata w tej klasie ) na korzystnych warunkach sprzedała dwie osiemdziesiątki i jedną 125, a jeden motocykl klasy 80 – dla Macieja Wróbla – dała gratis, na dodatek dołączając nasze maszyny do swojego transportu płynącego do Sydney. Do grona sponsorów polskiego zespołu World Trophy na 67 ISDE dołączył LOT, Scott wspomógł wyposażeniem, oleje i smary zaoferował Castrol, odzież do jazdy, reprezentacyjne ciuchy i kurtki dostarczyły firmy tekstylne Nike i Warmia, a Camel, Nulon i Rust Check zrzuciły się do kapelusza finansowo. Już na miejscu odebrano wynajęte i zamówione jeszcze w styczniu Yamahy WR 250 i 500. Co ciekawe, ta ostatnia sztuka była jeszcze chłodzona powietrzem – niczym niegdyś Jawy Enduro. A zatem start polskiego zespołu w kategorii
Foto: Z nr 63 Ryszard Gancewski Yamaha WR 500 oraz z nr. 47 Jacek Czachor Yamaha WR 250
World Trophy 67 Sześciodniówki motocyklowej stał się faktem. Do boju wystawiliśmy ówczesną doborową szóstkę zawodników: Maciej Wróbel ( Zagłębie Miedziowe Głogów – numer 4 ); Andrzej Tomiczek ( GKM Mysłowice – numer 7 ); Ryszard Augustyn ( Kielecki Klub Motorowy – numer 11 ) – wszyscy na TM 80 Enduro; Wojciech Rencz ( Zagłębie Miedziowe – numer 31 ) na TM 125 Enduro; Jacek Czachor ( AMK Pałac Młodzieży Warszawa – numer 47 ) na Yamaha WR 250 i Ryszard Gancewski ( KTM Novi Kielce – numer 63 ) – Yamaha WR 500.
Trochę dziwiły wówczas pewne roszady w klasach – Augustyn w 80, gdzie nie był widziany od naszej Six Days w Jeleniej Górze w 1987 roku, a do czołówki tej klasy należał… dziesięć lat wcześniej, zdobywając w 1982 roku w Povazskiej Bystricy czwarte miejsce w klasie. Pewną sensację budził też powrót Jacka Czachora do dwieście pięćdziesiątek, od której to klasy raczej się odżegnywał po przygodach podczas 65 Sześciodniówki w szwedzkim Vasteras dwa lata wcześniej.
Pierwszy dzień Sześciodniówki, rozpoczynającej się nietypowo, bo od wtorku, zapoczątkował start 375 motocyklistów, co biorąc pod uwagę lokalizację imprezy stanowiło dużą liczbę. Start zajął ponad trzy godziny. Silniki maszyn Polaków odpalały w zasadzie bezproblemowo, choć obawiano się nieco o Yamahę Gancewskiego, ale skończyło się na strachu. Za to – o dziwo! – kaprysiła Yamaha Jacka Czachora, by dać głos dopiero w 61 sekundzie próby rozruchu, a więc pierwsze sześćdziesiąt karnych punktów znalazło się na koncie polskiego zespołu. Teraz zawodników czekały dwie pętle o długości circa stu siedemdziesięciu kilometrów każda, z wplecionymi w nie trzema próbami terenowymi w każdym okrążeniu. W całym dystansie Six Days było tylko dziesięć kilometrów asfaltu ( ! ), dominowały leśne ścieżki, polne drogi i tereny pokopalniane, no i fragmenty buszu. Na próbach pokazali się Wróbel i Tomiczek, którzy wygrali po jednej, w czołówce widziano też Augustyna. Pozostała trójka pojechała w miarę możliwości, może nieco ostrożniej, ale był to przecież dopiero pierwszy dzień Sześciodniówki
Drugi dzień 67 ISDE był powtórką z wczoraj, więc dominowała wybita po przejeździe kilkuset motocykli twarda, mocno dziurawa i pełna kolein nawierzchnia. Życia nie ułatwiały liczne strome podjazdy i przeprawy przez górskie strumienie. Jak to na Sześciodniówce bywa nie obyło się bez przygód, na szczęście drobnych, nie idących w poważniejsze konsekwencje.
Jacek Czachor zaliczył upadek na próbie crossowej. Nic strasznego się nie stało, ale… uciekło sporo sekund. No i skorzystali rywale. Maciej Wróbel musiał zmierzyć się na trasie z naprawą hamulca – przydały się zdolności do mechaniki i trochę sprytu. Natomiast Wojciech Rencz zgłosił się po oddaniu motocykla do Parc Ferme wprost do lekarza ekipy doktora Jacka Kwareckiego ze stłuczonym kolanem, ale pełen chęci do dalszej jazdy w Six Days. Natomiast niespodzianka z gatunku przykrych czekała Ryszarda Gancewskiego. W jego pięćsetce pękł króciec wlotu powietrza do gaźnika. Twardy kurz zrobił swoje, czego efektem było mocne przytarcie silnika. Motocykl wstawiono do Parku Zamkniętego, a ” Gancu ” odbywał praktykę wymiany cylindra i tłoka, korzystając z identycznej Yamahy użyczonej przez jednego z Polonusów – kibiców. Nerwowi zagryzali palce dywagując ileż to polski zespół będzie ” w plecy ” na starcie trzeciego dnia, kto nas przejedzie… Czy sprzęt po polowej naprawie w ogóle odpali? Tylko ” Ganc ” zachował spokój szykując części, uszczelki, potrzebne klucze i nakrętki.
Trzeci dzień 67 Sześciodniówki Motocyklowej w Cessnock – półmetek imprezy. Dla Polaków najbardziej zjadającym nerwy wydarzeniem dnia był remont silnika WR-ki Ryszarda Gancewskiego W czasie dozwolonym na pracę przy motocyklu, czyli dziesięć minut przed startem, motocyklista z Ostródy wstępnie przygotował sprzęt do operacji. Po przepchnięciu Yamahy biegiem – każda sekunda droga! – przez pole startowe do odległego o dwieście metrów stanowiska polskiej ekipy, można było przystąpić do właściwej akcji. W ciągu dwudziestu ośmiu minut, w sytuacji gdy wolno pracować tylko samodzielnie, a pomoc ograniczona jest do słownych podpowiedzi i podawania kluczy, no a konkurencja bacznie obserwuje, poważna naprawa, niby stosunkowo prostego, silnika dwusuwowego została przeprowadzona wzorowo. Z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że Yamaha odpaliła bez zarzutu, a z dwudziestu ośmiu minut złapanych na starcie do końca dnia udało się urwać osiem. W TM-ie Wojciecha Rencza wymiany wymagał przewód hamulcowy, na szczęście było to na luźnym czasowo odcinku, gdy czasu na PKC-u było wystarczająco sporo. Najważniejsze, że nasz zespół nadal jechał w komplecie i bez większych kłopotów oraz kontuzji.
Czwartego dnia tej ” Six Days Down Under ” w Cessnock karta zaczęła się odwracać na naszą korzyść. Andrzej Tomiczek, odczuwający jeszcze nieco skutki kontuzji stopy jakiej nabawił się podczas Mistrzostw Polski Enduro w Prabutach na miesiąc przed ISDE, odnalazł się w wynikach klasy 80 na drugim miejscu. Trzeci był urzędujący wicemistrz świata Maciej Wróbel. Piątkę klasy zamknął Ryszard Augustyn. W gronie uczestników klasy 125 dobrze wiodło się Wojciechowi Renczowi, który ulokował się – z kontuzją kolana! – na czternastym miejscu. Przyzwoite lokaty w najsilniej obsadzonych klasach pozwalały Jackowi Czachorowi i Ryszardowi Gancewskiemu z optymizmem patrzeć na ciąg dalszy przedstawienia zwanego Sześciodniówką Motocyklową. Czwartego dnia nie zabrakło także pechowych zdarzeń, które w Enduro są po prostu wpisane w reguły gry i najzwyczajniej się zdarzają. Tym razem Jacek Czachor podczas ostrego ” darcia wióra ” ( cytat z Gancewskiego ) na próbie terenowej po raz n-ty, jakby to określili matematycy, i to po dwakroć zawarł bliską znajomość z australijskim gruntem. W podobnych okolicznościach Wojciech Rencz pozbył się połowy przedniego błotnika. Na szczęście nieopodal depo dostępne były stoiska firm UFO Plast i Acerbis z pełnym asortymentem takich wyrobów. Bogać tam! W klasyfikacji World Trophy awansowaliśmy na siódme miejsce, a co sympatyczne – mało kto wspominał o remoncie Yamahy Gancewskiego na starcie poprzedniego dnia i tych minutach, które uciekły…
Piąty dzień na każdej Sześciodniówce bywa dniem prawdy. Ale też i dniem niespodzianek. I tak było w Cessnock. Trasa stanowiła powtórkę z Day Four, a więc było od diabła dziur, kamieni, korzeni, pieńków i kamieni. Do tego dochodził wszech obecny gęsty kurz, dosłownie wiszący w powietrzu. Ale… Organizatorzy przygotowali pewną istotną korektę, przedłużając dystans przedostatniego odcinka dnia bez zmiany czasu potrzebnego na jego pokonanie. W tę pułapkę, załapując minutowe spóźnienia wpadli Andrzej Tomiczek i Maciej Wróbel.
W ten sposób klasa 80 nie padła łupem Polaków, gdzie pierwszy był Pierfranco Muraglia, drugi Gianmarco Rossi. Trzeci stopień podium przypadł Maciejowi Wróblowi, a najbardziej niewdzięczne miejsce – czwarte – stało się udziałem Andrzeja Tomiczka. Szczęście było blisko, na pocieszenie w World Trophy awansowaliśmy na piąte miejsce ( powtórka z 62 ISDE w Jeleniej Górze w roku 1987 ). Jak wskazuje nazwa impreza trwa sześć dni. Ów szósty dzień, będący w zasadzie krótką dojazdówką i wieńczącym trudy widowiskowym motocrossem, także miewa swoje dramaty i wielkie chwile. Tak też było na Antypodach w 1992 roku. Podczas trasy dojazdowej zaserwowano zawodnikom do przebycia ponad dwustumetrowy pokopalniany tunel, który po nocnej ulewie wypełnił się metrowej głębokości wodą pomieszaną ze szlamem i błotem. O ile małe motocykle dały sobie radę z tą pułapką, to w cięższych klasach zaczęły się schody… Błoto tryskało na każdą wysokość i szerokość, ludzie przypominali postacie z co bardziej znanych thrillerów, a motocykle upodobniły się do stworów z leśnych legend, którymi straszy się niezbyt grzeczne dzieci. Silniki wyły jak potępieńcy, paliły się sprzęgła. Kto żyw i był akurat w pobliżu rzucał się do akcji wyciągania nieszczęśników z breistej pułapki. Na skutek masowych protestów odcinek został anulowany, ale co ludzie i maszyny przeżyli – to ich! Końcowy motocross 67 ISDE zlokalizowany na profesjonalnym torze, gdzie przez poprzednie dni odbywały się próby crossowe, miał sporo polskich akcentów, nie tylko ze względu na licznie przybyłą i widoczną Polonię.
W biegu klasy 80 Maciej Wróbel wyskoczył z maszyny startowej jako pierwszy! Drobny błąd spowodował, że wyniosło go aż na taśmę ograniczającą trasę. Folia wplątała się w zacisk, tarcza hamulcowa nabrała fioletowej barwy, a płyn zagotował się błyskawicznie. Przejechali Muraglia, Rossi i Tomiczek. Dopełnieniem niefartu była wywrotka w wyniku bratobójczego pojedynku z Ryszardem Augustynem – rozleciał się rollgaz, skrzywiła klamka hamulca. Całkiem dobrze w motocrossowych pojedynkach poczynali sobie pozostali Polacy będąc widocznymi w wyścigach swoich grup. Ostatecznie w klasyfikacji World Trophy 67 Sześciodniówki Motocyklowej Polska zajęła piąte miejsce, co było najlepszym rezultatem ostatnich lat. Gdyby nieco bardziej sprzyjało nam szczęście, nie było by tych nieszczęsnych dwudziestu minut związanych z remontem pięćsetki Gancewskiego, realne było trzecie miejsce w Trophy. No cóż – co Sześciodniówka, to wielka niewiadoma… Złote Medale FIM ( za wynik nie przekraczający 110% wyniku zwycięzcy klasy ) otrzymali Maciej Wróbel, Andrzej Tomiczek i Ryszard Augustyn. Srebrne Medale FIM ( wynik nie może przekroczyć 125% najlepszego w klasie ) odebrali: Wojciech Rencz, Jacek Czachor i Ryszard Gancewski. Dla Ryszarda Gancewskiego była to już ostatnia Six Days w karierze zawodniczej, nic dziwnego, że marzył o dwunastym Złotym Medalu FIM w swojej przebogatej karierze. No cóż, nie udało się… Ale już w następnym sezonie, jako pełnoprawny trener kadry doprowadził do naszego największego sukcesu w rajdach Enduro. W roku 1993 w holenderskim Assen podczas 68 ISDE Polska zdobyła główne trofeum imprezy – World Trophy!