Zwycięzcy dnia pierwszego i… nazajutrz nieobecni na mecie Jarosław Ozdoba
W połowie czerwca 1984 roku europejska czołówka rajdów Enduro ( mistrzostw świata wówczas nie rozgrywano ) zjechała do Jeleniej Góry, by wziąć udział w Rajdzie Dolnośląskim, rundzie mistrzostw kontynentalnych. Rajd w Kotlinie Jeleniogórskiej przeprowadzony 15-16 czerwca 1984 roku był VII i VIII eliminacją Mistrzostw Europy.
Poprzednio uczestnicy serialu gościli we francuskim Apt, włoskim Bergamo i czechosłowackiej Brezovej. Oprócz chętnych do zmagań w konkurencji europejskiej, w Jeleniej Górze zjawili się także uczestnicy Mistrzostw Polski bez klasy 50. Nasi z ” pewną taką nieśmiałością ” przedstawiali komisji technicznej swoje CZ 125 i Jawy Enduro, z niekłamanym podziwem patrząc na włoskie, austriackie, szwedzkie lub japońskie pojazdy konkurencji zza ” żelaznej kurtyny „. Co tu zresztą dużo gadać. Fabryczne, specjalnie przygotowane Jawy Jiriego Cisara i spółki były dostępne dla Polaków w jednostkowych przypadkach ( Serwin, Augustyn ). Trochę lepiej było z Simsonem, który traktował polskich zawodników na równi z Jensem Thaellmanem i kolegami, zapewniając motocykle i serwis oraz opiekę na zawodach. Wyczynowe MZ jakimi jeździli Uwe Weber, czy Jens Scheffler były całkowicie poza zasięgiem sprzętowym mocodawców z PZMotu. Taka była wówczas, niestety, rzeczywistość. Byliśmy po prostu skazani na Simsony i Jawy dla kadrowiczów.

Foto: Jawa z silnikiem Rotax o pojemności 560 cm
Mirosław Malec, trener kadry, urządził przed zawodami swoim podopiecznym dwudniowe zgrupowanie w Kotlinie Jeleniogórskiej. Przyjechali tam wprost z zawodów w Brezovej. Trener Malec słynął z twardej ręki i słowa, a w powszechnej opinii dawał swoim zawodnikom niezłą szkołę. Ale dostanie się do kadry, ” Cyrku Malca ” lub jak ktoś woli: ” Bandy Kojaka ” było nobilitacją. Ale i gwarancją solidnej pracy, także i nad sobą. Ale mimo wszystko były efekty, rajdy Enduro stały się jedyną liczącą się w polskim motocyklizmie dyscypliną, a regularnie odnoszone sukcesy sprawiły, że rajdowców znad Wisły wymieniano w fachowej prasie zachodniej.

Foto: Simson GS 125
Wracając do czerwca 1984 roku. Nasi kadrowicze kwaterowali w ośrodku Aeroklubu Jeleniogórskiego w Jeżowie Sudeckim. Pobudka urządzona przez Mirosława Malca o wpół do piątej rano, a potem odpalanie Jaw i Simsonów na dziedzińcu. Zrobiono rekonesans po spodziewanej trasie, przymierzono się do czasów przejazdu. Pokonano poprzez Janówek, Lubiechów, Dziwiszów, Wojcieszów i Radomierz około dziewięćdziesiąt kilometrów. Z czego tylko sześć po asfalcie. W rajdzie należało ową pętlę pokonać trzy razy w sobotę i dwa w niedzielę. A zatem na łącznym dystansie czterystu pięćdziesięciu kilometrów zmierzyć się z urokami i realiami trasy zlokalizowanej w Górach Kaczawskich. Oddzielnym wątkiem była próba szybkości terenowej otaśmowana na olbrzymiej łące należącej do PGR Podgórki. Co ciekawe sam dyrektor państwowego gospodarstwa bezproblemowo udostępnił na terenowe harce motocyklistów ów areał. Podobno po poprzednim oraniu bez pługa tej łąki przez motocyklistów wyrosła tam bujniejsza i lepsza trawa. I jak tu wierzyć ekologom wieszczącym, że rajdy Enduro to zaraza i plaga dla płodów rolnych?
W jeleniogórskich Mistrzostwach Europy z 1984 roku wzięło udział 106 zawodników z jedenastu krajów, w komplecie zjawiła się cała ówczesna czołówka tej dyscypliny motocyklizmu. Mimo trudnych czasów w naszym kraju, który dopiero niecały rok wcześniej pożegnał stan wojenny, a także nieciekawej sytuacji ekonomicznej, Jelenia Góra i okolice przez trzy czerwcowe dni stały się kolorowym festiwalem Enduro. Była okazja zobaczenia w akcji zawodników zza ” żelaznej kurtyny „, dotknąć na chwilę innego świata. Młodzieży należy się wyjaśnienie, iż był to dziwaczny koloryt tamtej epoki, gdy wyjazd na Zachód był często marzeniem ściętej głowy…

Sobota 15 czerwca 1984 roku była dniem ciepłym i słonecznym. Zawodnicy sprawnie pomykali po trasie, ambitnie walcząc z jej trudami i przeciwnościami. Leśne odcinki prowadzone były po ciekawym podłożu, były liczne zjazdy i podjazdy. Próba w Podgórkach przynosiła co okrążenie to coraz bardziej imponujące czasy. W polskim teamie najlepiej radzili sobie: Zbigniew Przybyła – wygrał klasę 80 – i Ryszard Gancewski, triumfator klasy 125. Jak na razie – dobra zaliczka przed niedzielą. Tymczasem od samego rana szesnastego czerwca padał deszcz, by z czasem przejść w ulewę. Wymarzona pogoda rajdowa! Oczywiście czasy pozostały z soboty. Po mniej więcej godzinie pewne było, że czasy przejazdu okazały się zdecydowanie kuse w warunkach rozmokłej, jechanej w przeciwnym kierunku trasy, do tego pełnej wyrw i kolein. Ale w rajdach szosowo-terenowych jak niegdyś nazywano Enduro trzeba przecież jechać w każdych warunkach.

Podobno im gorzej, tym dla nas lepiej, a na deszcz i błoto zawsze jesteśmy dobrzy. Ale też każda reguła ma odstępstwa od swych prawideł. Wyczynowe Simsony GS 80 i 125 pomimo swej niezawodności słynęły z kapryśnego odpalania. Ano właśnie… pomimo przelewania gaźnika, uporczywego i rozpaczliwego kopania w kickstarter silnik jednośladu dosiadanego przez Ryszarda Gancewskiego przez całą minutę przewidzianą ma próbę rozruchu milczał jak zaklęty. Nawet nie prychnął dymkiem z tłumika… Wpadło dwadzieścia punktów karnych, a krnąbrny silniczek zaskoczył dopiero po długim pchaniu motocykla. Ciekawie się zaczęło, nie ma co! Tymczasem deszcz i rozmokła trasa robią swoje, a ludzie łapią spóźnienia. Okazało się, że jak pada, trasa zrobiła się bardzo trudną, czasy wąskie – wręcz wyśrubowane. Na Punkty Kontroli Czasu zdążają, choć w ostrym tempie, jedynie Zbigniew Przybyła i Ryszard Gancewski. I tylko oni! Pozostali uczestnicy rajdu łapią od kilku do kilkudziesięciu minut do tyłu na każdym PKC.
Na próbie terenowej w Podgórkach króluje ulewa. W tej brei będącej teraz bagienną łąką najlepszy jest pochodzący z Kajkowa pod Ostródą Ryszard Gancewski nazywany ” Gancem „. Gdzie się da skacze na nierównościach po kilka metrów, silnik jego Simsona wyje jak potępieniec, a on praktycznie nie zamyka gazu, gna na złamanie karku, wprost wychodzi ze skóry, by pokonać w Podgórkach wszystkich rywali.
Ale pomimo tej waleczności i woli walki zły los upomniał się o ” Ganca „. Na przedostatnim PKC-u przed metą, na który Gancewski wjechał z dwu-trzyminutowym zapasem serwisanci Simsona zatankowali motocykl, sprawdzili czy wszystko gra. Gdy zegar pokazywał, że czas w drogę, a do mety zostało około dwudziestu kilometrów – stało się! Coś metalicznie chrupnęło w przekładni, złowrogo zagrzechotało w karterach. Co tu kryć: ” poszła ” skrzynia biegów… Koniec jazdy i nadziei na zwycięstwo na swoim terenie w eliminacji Mistrzostw Europy w rajdach Enduro.
Co gorsza, los ” Ganca ” podzielił Zbigniew Przybyła. Najpierw przed drugim przejazdem próby terenowej przebił tylną oponę. Trener, a zarazem ” krasnoludek ” naszej ekipy Mirosław Malec podrzucił nową dętkę korzystając z dogodnych okoliczności, a także zapodziania się gdzieś ( pewnie chronili się przed ulewą ) różnych wścibskich-ciekawskich. Dla zawodnika uprawiającego rajdy Enduro wymiana dętki w polowych warunkach to czynność rutynowa, ale i tak uciekło sporo czasu. Przy napiętych limitach czasowych miało to duże znaczenie. Niestety, w tej dyscyplinie pech bywa długotrwały. Zbigniew ” Gucio ” Przybyła startował w Jeleniej Górze z nie do końca zaleczoną kontuzją kolana. Myślał, że jakoś przetrzyma ten rajd… Nie udało się! Ryzykancka jazda i upadek zrobiły swoje, a ów znajomy ból znów przyszedł w odwiedziny. Nie pozostało nic mądrzejszego niż – choć to zawsze gorzka pigułka do przełknięcia – decyzja o wycofaniu się z rajdu… Ale i tak w klasyfikacji serialu po zawodach w Kotlinie Jeleniogórskiej był trzeci w osiemdziesiątkach. Pomimo pecha w Jeleniej Ryszard Gancewski utrzymał drugą lokatę w klasie 125.
Pozostałym naszym zawodnikom wiodło się wówczas w Górach Kaczawskich raczej średnio, ale nie stanowili ogona, co krzepi. Pretensje, głównie do siebie za mało porywający występ na polskiej rundzie ME miał pretendent do tytułu Mistrza Polski w klasie 250 Ryszard Augustyn. No cóż – nie zawsze świeci słońce, czasem pada deszcz.
Impreza z czerwca 1984 roku, jedna z największych wtedy w naszym kraju, zlokalizowana na wymagających szlakach Kotliny Jeleniogórskiej była świętem dla sympatyków rajdów Enduro, wymagającym testem dla uczestników z zakresu wytrzymałości, odporności na przeciwności i taktyki. Organizacyjnie impreza wypadła dobrze, nie było momentów, za które trzeba było się wstydzić. A że nie wszyscy faworyci osiągnęli metę – zwłaszcza Zbigniew Przybyła i Ryszard Gancewski – to w rajdach Enduro też się czasem zdarza…