Wstrętne krasnoludki – Jan Okulicz 1984
Każda impreza sportowa ma swoje tajemnice. Ma je również motocyklowa Sześciodniówka. Podstawowe sprawy są powszechnie znane, zawarte są w regulaminach, piszą o nich reporterzy. Trasa długości około trzystu kilometrów, określone zadania, punkty kontroli czasu, próby motocrossowa na krótkich, pięciokilometrowych odcinkach, próby specjalne, zwane także „tajnymi”, punkty kontroli przejazdu. Zawody mają swój kodeks i wydawać by się mogło, te głównym zadaniem sędziów jest uważanie na to, czy któregoś z zawodników nie korci, by pojechać na skróty. Tymczasem Sześciodniówka nie jest pozbawiona innych nieuczciwości, czasem bardzo grubych. Menedżerowie różnych zespołów napompowani przez producentów motocykli i sprzętu wyposażeniowego nie wytrzymują ciśnienia. Decydują się na wejście w kolizję już nie tylko z przepisami, ale także zasadami fair play. Być może wielu z nich uważa, te, jeśli oszukiwać będą wszyscy, wówczas zasada fair play będzie zachowana… Miejscem największych chytrości są… lasy! A oszustami krasnoludki!
Nie mówcie tego dzieciom, bo przestaną kochać ten maty ludek. Okazuje się jednak, te krasnoludki też zostały skomercjalizowane, sprofesjonalizowane, sporo… i tak dalej. Cóż zatem tak intrygującego dzieje się w lasach. Otóż trzeba wiedzieć, te motocykle od badania technicznego, badania głośności i tabliczki producenta, w miejscach zasadniczych takich jak rama, koła, korpus silnika i tak dalej malowane są i znaczone farbą o specyficznym promieniowaniu lub własnościach trudnych do podrobienia. Po badaniu zamykane alf w Parka maszyn, do którego wolno wnieść narzędzia i nawet nowe części, ale w określonym czasie przed startem. Obowiązuje najbardziej rygorystyczny przepis, że zabroniona jest pomoc z boku, a więc zawodnik ma pracować przy swoim sprzęcie sam, własnymi narzędziami i wymieniać tylko części wiezione ze sobą. A tymczasem części leżą zawsze w lesie, jak grzyby, w trawce, podrzucone przez znany ludek. Zabroniono posługiwania się środkami łączności, ale cale armia ludzików nosi wystające tu i ówdzie antenki. Jak jut napisałem wcześniej w pierwszej korespondencji z Holandii, polscy menedżerowie na ostatniej Sześciodniówce antenek nie mieli, a głównym ich środkiem pomocy zawodnikom było dobre słowo. krasnoludków? Jeździły sobie z plecakami wypełnionymi częściami zapasowymi tuż za swoimi pupilami, przepędzane pewien czas z trasy, ale umiejące przemknąć nawet przez bezdroża i mokradła, a również popchnąć po prostu policja ta z pieskiem i kopnąć zwierzę w zęby twardym motocyklowym buciczkiem. Tak więc za każdym Holendrem jechał krasnoludki. Menedżer szwedzki przysięga’, że widział, jak lesie zamieniano Dinandowi Zilstrze, najlepszemu i najszybszemu z teamu pomarańczowych motocykl, podczas gdy start był gwałtownie reanimowany. Polacy również wiedzieli Zilstre jak siedział na przydrożnym kamieniu dumając nad szczątkami Hondy, a potem… zerwał Się i jak szalony ruszył do mety, do której dotarł na takiej jak trzeba maszynie. Cud Nie. Krasnoludki! W polskim zespole krasnoludków nie było. Na imprezę pojechało czternastu działaczy zasłużonych, ale w żadnym przypadku nie kwalifikujących się do roli zmotoryzowanych gnomów. Mogli przetrzeć na, punkcie okulary, ale niekoniecznie, ponieważ nasi zawodnicy mieli zapasowe nowe szybki motocyklowych gogli Uvexa, dać do ust kawałek chleba z pasztetem, łyk wody z Sorbovitem, cząstkę pomarańczy i pokaz zegarek, że już czas w drogę.
Jawy pobierały od nich paliwo Simsony były zupełnie niezależne, obsługiwane w całości przez fabrykę. Mieliśmy wszelako jednego polskiego krasnoludka. Byt nim Zbigniew Banasik, dobry motocyklista. Dwoił się i troił, jeździł po trasie, łapał ludzi w locie, pełnił rolę kuriera, gołębia pocztowego. Gdyby nie kilkakrotne interwencje szybkiego Zbyszka, nie dojechałyby motocykle do mety, bo w dramatycznym, ostatnim momencie przed motocrossem finałowym przywiózł on przed PKC zębatkę dla Zbigniewa Kłujszy, a Krzysztofowi Serwinowi wymontował stara, zupełnie pozbawioną zębów. Brak dwóch, trzech takich ludzi dawał się odczuć bardzo wyraźnie, niech będącego tego dowodem wpadka ostatniego dnia, gdy pojechali na trasę nie rozpoznaną dostatecznie i złapali spóźnienia. Szczęśliwie skończyło się tak, jak wiadomo, dojechaniem w komplecie i srebrnym medalem. Zawodnicy NRD też święci nie byli. Dla dziesięciu reprezentantów jechało po trasie siedmiu krasnoludków bardzo szybkich, precyzyjnych, doskonale zorientowanych. Nie Uczę kilku mechaników i dwóch menedżerów najwyższej klasy, w wygodnych, luźnych, służbowych Barkasach. Pomagali też Polakom. Wywiązali się z umowy. Ala byty w tej Sześciodniówce momenty, gdy Simsony pod różnymi znakami przynależności państwowej byty dla siebie konkurencją i wtedy już nie byk) tej wyraźnej serdeczności bez granic. Taki jest dzisiejszy sport. Trener Malec już jakby nieco zmęczony wieloletnim pomykaniem w kilku rolach jednocześnie, skoncentrował się na śrubkach. Uznoi słusznie zresztą, że najważniejszym celem jest ruch do przodu, a więc bezbłędne palenie silników przy starcie. Wiedział, że można oberwać 20 punktów za przekroczenie czasu uruchomienia silników na starcie, a za rozruch w parku maszyn dostać około 300 punktów karnych. Przyporni-not i pilnował, żeby po dwóch dniach zmienić zębatki, łańcuchy, przejrzeć obudowy, poprawić cięgla i filtry. Tych części Polacy w nadmiarze nie mieli. Wtedy odbywało się klepanie po ramionach i dyskretne wsuwanie komu trzeba buteleczek, sprzedawanych w Polsce od trzynastej. Dobrze, że wcześniej zakupiono opony Metzelera, firmy drogiej, ale czyniącej ukłon w naszą stronę. Przy okazji wspomnę, że na Sześciodniówce byty tylko trzy firmy produkujące bardzo specjalistyczne rajdowe ogumienie do motocykli: wyżej wspomniany Metzeler, Barum i Treileborg. Pirelli, ten gumowy potentat odmówi’, skoro nie może sprzedać co najmniej stu tysięcy, a FIM takiej gwarancji koncernowi nie data. Problem sprzętu jest w naszym aporcie powszechnie znany i motocykle nie wyróżniają się specjalnie na tle ogólnej biedy. Raz kiedyś kupiono SWM, raz Husqvarny i po tych motorach nie ma dziś śladu. Po prostu już nie istnieją. Mowa, te PZMot. jest bogaty, ponieważ zarabia sporo dolarów, jest tylko „mową – trawą”, ponieważ związek, który ma a nie może ugryźć zamrożonych dolarów, jest de facto biedakiem, wyciągającym rękę po swoje wiewie pieniądze do ministra finansów. Z rzadka dostaje coś od wielkiego dzwonu, na przykład Goddeny na mistrzostwa świata dla żużlowców. W tej sytuacji doskonale amortyzatory Marzocchi otrzymane cudem w takim tempie dzięki prywatnym zabiegom trenera Malca, stroje polskich motocyklistów traktowane jako reklamówki, hełmy i okulary należą do cudownego zrządzenia losu. W Assen przez pięć dni lat deszcz i nasi ludzie przemoczeni do suchej nitki, następnego dnia ponownie ubierali się w.… mokre ciuchy. Firma Mr.Robert przygotowała dla Polaków kombinezony, ale nie miał kto w porę odebrać.
Podobno nie byk, włoskiej wizy. Z zazdrością przyglądałem się osiemnastolatkowi z holenderskiego miasteczka Wierden – Wilhelmowi Palthe. Młodzian ten miał co najmniej trzy pary skórzanych spodni, trzy motocyklowe kurty, dwie pary butów. Mówiąc po prostu, nie ubierał się w mokry, stęchły strój. Wymieniony wyżej Palthe jest crossowcem i jak dziewięćdziesiąt procent sześciodniówkowych zawodników przygotował się do jazdy długiej w rajdzie, a na coraz bardziej Uczących Się próbach motocrossowych wykorzystywał swoje umiejętności wręcz doskonale. Rewelacyjnie spisywał się Dinand Zilstra. Prowadził na Hondzie 125 cm o pól okrążenia przed następnym uczestnikiem próby motocrossowej. Niech to będzie przyczynkiem do zażegnania wieloletniego rozdźwięku w łonie komisji motocyklowej spierającej się o to, czy crossowcy powinni jeździć w rajdach albo czy rajdowcy w motocrossach. Ten spór o „sierżanta Griszę” nie posuwa spraw sportu do przodu, a ma to znaczenie, gdy nie można skompletować drugiego zespołu do punktacji Srebrnej Wazy. Po prostu nie ma z kogo. Kilku zawodników nie chce, inni mają klubowy zakaz. Tegoroczna, potna tajemnic, dramatów, ale także i miłych wzruszeń Sześciodniówka odbywała się w cieniu wielkiego toru wyścigowego, gdzie emocje sięgają Innego pułapu, gdzie walczy się o Inne pieniądze i płaci inne ceny za zwycięstwa. Ogromne bramy Texaco, oblepione reklamówkami biura Yamahy, Suzuki, Kawasaki, składane trybuny wokół najszybszych łuków. Wreszcie same wyścigi. Bieg do maszyn, start, wycie silników, widowiskowe wywrotki motocyklistów padających na mokry beton, ścierających sobie skórę z kolan kombinezonów na wirażach. I tragiczny wypadek Anglików w wyścigach motorów z koszami. Właśnie ekwilibrysta z przyczepki, przeskakujący przy szybkości dwustu kilometrów na godzinę z kosza na motor i polerujący hełmem makadam toru, przy jednym z zakrętów wyleciał z Side-caru i zginął na miejscu. Było to preludium Sześciodniówki. Deszczowe, smutne preludium imprezy, w której, o dziwo, odnieśliśmy sukces. Za rok kolejne zawody w Hiszpanii, w terenie podobno znacznie trudniejszym nit piachy 1 błota Holandii. Jawy naszych zawodników mogą takiej próby już nie przetrzymać. Należałoby zakupić nowe motocykle. Mogą to zrobić crossowcy, którzy na prywatnych KTM zdecydowanie prowadzą w punktacjach mistrzostw Polski. Te prywatne maszyny niestety już dożywają emerytury, trzeba je zamienić na nowe. Czy PZMot. wydobędzie na ten cel swe wiewie pieniądze z państwowej kiesy? To jest warunek podstawowy, bez spełnienia, którego nie ma mowy o obronie srebrnej pozycji. Natomiast o tym czy prosić o środki na wystanie do Hiszpanii i plutonu krasnoludków, niech decyduje sumienie działaczy.