Nadzieje oblane bęzyną Jan Oklulicz 1977
Wejście w sezon mieli jak należy. Trener Mirosław Malec potraktował ich według najlepszych wzorów metodyki treningu, którą przekazano mu w AWF. Byli parę razy w zimie na badaniach lekarskich. Spędzili trochę czasu na nartach. Biegali w lasach wałczańskiej Bukowiny. Spotykali się w sali gimnastycznej i w saunie. Nigdy jeszcze motocykliści nie żyli w takim dobrobycie. Zeszłoroczne motory ofiarowane na austriacką Sześciodniówkę, nie sfatygowane w prostej dosyć imprezie, przezimowały również dobrze jak ludzie, chociaż używane były w niezwykłych dla Jaw warunkach zimowych.
Ci najbardziej zawzięci na jazdę, jak „Koń” Czesław Obłoczyński, mieli swoje zimowe przygody. Mieszkaniec Mazur wyjechał na zimowy trening. Jawa 350 w sypkim śniegu zachowuje się jak w piasku. Jechał z opuszczonymi nogami dla asekuracji, ubitą ścieżką nad jeziorem, ale gdy rozluźnił na moment ręce, motocykl umknął spod jeźdźca. Pojechał dalej sam, skręcił ze skarpy w dół i runął z wysoka na zamarzniętą taflę. Do dzisiaj Czesiek nie wie, jak to się stało. Może gaz się zaciął? Zobaczył Jawę przebijającą ścianę suchego sitowia i kręcącą młynka po łodzie.
Zima minęła i skończył się czas nabierania Siły. Jeszcze nie obeschły dobrze motocrossowe trasy, a już przygotowano pierwsze sprawdziany w Człuchowie, Gdańsku, Olsztynie i Ostródzie. Jeszcze w Inzell ścigali się „żużlowcy na lodzie”, gdy w północnej Polsce odbywały się sprawdziany motocrossowe. W wiosennym błocie topiły się maszyny, grzęźli ludzie, a nieubłagany Malec zmuszał do ponownych startów. Wędrowny obóz kadry wyleczył szybko zapaleńców. O głodzie szybkości zapomniano prędko, gdy po dwudziestu o krążeniach jeździec w masce z błota, bez numeru, szuka kawałka suchego miejsca, na którym mógłby przetrzeć oczy i wyciągnąć przed siebie nogi i ręce.
Sezon będzie trudny. Trudno też będzie wytłumaczyć się brakiem sprzętu. W pół roku od artykułu w „Sportowcu” nr 38 „Po sławę, bez butów”, buty nadeszły. Doskonałe, wygodne buty motocyklowe, twarde tam gdzie trzeba, chroniące nogi, nieprzemakalne. Jawy przygotowano do sezonu nie najgorzej. Nawet ta doświadczana przez Obłoczyńskiego, na lodzie przeszła karkołomne sztuki swojego użytkownika bez uszczerbku. W trosce o własne głowy kupili sobie zagraniczne hełmy. Okrycia przyzwoite i odpowiadające normom, co zawsze jest gwarancją lepszego samopoczucia. O doskonałych, angielskich kombinezonach Bafoura nie wspomnę, bo o tym wielkim osiągnięciu PZM już pisałem.
A więc sezon będzie na pewno trudny. Sześciodniówka w Słowacji. Sześć dni ścigania się po bezdrożach i wertepach. Codzienne trzysta kilometrów rajdu, zakończone crossem. Zawody najeżone trudnościami w terenie górzystym, nieznanym, w konkurencji najlepszych zawodników Ameryki Północnej i Europy, Spotkanie w jaskini lwa, czyli u producenta motocykli Jawa, który z pewnością przygotuje sześć dni morderczej wyrypy, a nie, prosty cukierkowy rajdzik po wyasfaltowanych lasach, jak to miało miejsce w Austrii.
Na obozie w Chęcinach zawodnikom, ludziom milczącym i niezbyt skorym do zwierzeń, rozwiązały się języki. Kiedy skończyły się nieudane, z winy aparatury, badania głośności motocykli, ostatnie testy pani psycholog, która towarzyszyła zawodnikom całą zimę, przystąpiliśmy do omawiania szans. Grono najlepszych nie było niestety kompletne. Bogusław Urbaniak nie dopuszczony do zawodów z powodu braku badań specjalistycznych, których domagał się Malec, wykrzyczał swoje racje i wyjechał. Czesław Sędrowicz, kto wie czy nie najlepszy obecnie polski motocyklista, powiedział tylko, że ma sprawy rodzinne i pomknął przed obozem do domu, czyli ,pod Cieszyn, upewniwszy się tylko, że nie otrzyma prędko dożywiania i kadrowego. Reszta pozostała.
Senior zgrupowania, trzydziestoczteroletni „Zaś” Herbert Geier, mechanik ze Śląska ma zawsze ten sam problem uzasadniony może właśnie motocyklową dojrzałością.
Młodsi nie zdają sobie z ryzyka sprawy. Taki rajd jest dobrowolnym nadstawianiem karku. Proszę sobie wyobrazić: człowiek na kilku dziesięcio konnej maszynie, takiej beczce prochu, co to stara się wyrwać spod kontroli, jedzie z największą prędkością po wąskich dróżkach w obcym, zupełnie nie znanym terenie, nie ma czasu, aby coś przełknąć, śpieszy się przez osiem godzin rajdu, szuka drogi i czuje ciężar zbiorowej odpowiedzialności. Motocyklista turysta po trzydziestu kilometrach może stanąć, ułożyć się w rowie i odpocząć, pocierając zdrętwiałe siedzenie W rajdzie takim jak Sześciodniówka o przerwach można tylko pomyśleć. Kawałek asfaltu jest okazją do przyśpieszenia i nadrobienia czasu. Jedziemy od świtu do zmroku wiedząc, że małe są szanse przejechania trasy bez upadku. Gdybym znał jeszcze skutki moich wszystkich wywrotek, które czekają mnie w przyszłości. Pora myśleć o jakimś spokojniejszym sporcie. Lech Kordon nie ma jeszcze trzydziestu lat, jest zawodnikiem jedno sekcyjnego klubu w Gdańsku Budowlani. Zawodnik, o którym trener Malec mówi, że ma przebłyski wielkiego talentu, rzadko niestety wydobywanego na wierzch.
Dokucza mi świadomość, że jesteśmy słabsi. Wystarczy żeby nasz sprzęt był odrobinę gorszy, a już przegrywamy; Może gdzieś w bardzo trudnych warunkach te szanse się wyrównują, ale nie w normalnych spotkaniach. Po raz pierwszy w historii motocykl izmu dostaliśmy jakiś sprzęt sportowy, narty biegowe. To upór Malca, trenera, który chce zająć trzecie miejsce na Sześciodniówce. Pamiętać też trzeba, że kiedy my zaczynamy startować w sprawdzianach i motocrossach, zawodnicy zagraniczni tych firm, które poważnie traktują sport i szukają reklamy, mają już za sobą po kilka imprez. W Czechosłowacji na każdy pierwszy krok motocyklowy przyjeżdża po dwustu chłopaków na zupełnie przyzwoitych motocyklach. Ich czołówka krajowa ustępująca nieco Europie Zachodniej już w kwietniu jest w pełnej formie.
To przecież nie sprawa pieniędzy, bo na taki najczystszy w swojej postaci sport, Polski Związek Motorowy pieniędzy daje dosyć. Brakuje nam opiekunów. Jeden trener zapędzony w tysiąc spraw nie da rady. Innym działaczom mniej zależy. Myślę, że w większości klubów motocyklowych technika jazdy jest zagadnieniem nie branym pod uwagę. Dostaje chłopak motor, musi go sobie przygotować, ponieważ mechaników brakuje, a potem uczy się jeździć. Ta nauka okupiona jest kontuzjami, upadkami, odkrywaniem zasad znanych już na całym świecie. Jeden trener reprezentacji nawet najbardziej wymagający i sumienny nie nauczy jeździć całej kadry
Zbigniew Kłujszo przeniósł się ze Stomilu Olsztyn do Budowlanych Gdańsk niedawno, niecałe dwa lata temu Dostał mieszkanie, ożenił się, pracuje przy motocyklach swoich i cudzych.
Mam już pod trzydziestkę, mogę powiedzieć otwarcie, że straciłem zdrowie na motocyklu. Teraz, gdy już jestem w pełni sportowych doświadczeń, mogę sobie ponarzekać. W Olsztynie byłem zawsze drugi. Nie miałem szans na pierwsze miejsce, poszedłem więc do Gdańska. Mam gdzieś pod skórą, tę własną, a nie kombinezonu, żal za zmarnowane lata. Kiedy chciałem się ścigać i nie wiedziałem o strachu, nie było dobrego sprzętu. Później zrozumiałem, że do ścisłej czołówki się nie dobiję. Teraz na starość siadłem za motocykl, jaki powinienem dostać 5 lat temu. Simson 75 cm, siedmio biegowy wściekły motorower” do crossów i rajdów, wyposażony w mały, nerwowy silniczek czuły na wszystkie drgnięcia ręki, w terenie nie ustępujący Jawom.
Motocykliści mają rok próby. Mirosław Malec zawziął się i widzi wyraźnie metę, do której dojeżdża bez spóźnień cały zespół narodowy. Nie wie jak długo wystarczy mu sił na prowadzenie zespołu, urzędowanie w Pałacyku na Kazimierzowskiej, w biurze sportowym PZM. O zabezpieczenie finansowe jest spokojny. Wyłowił z wielkiej grupy chłopców sprawdzanych od motocyklowego abecadła kilku, którym chce się jeździć, a noszenie skórzanego kombinezonu, hełmu i długich butów imponuje. Tych paru najzdolniejszych dostało motocykle treningowe do domu. Malec, który mistrzostwa Polski i sprawdziany urządzał w Czechosłowacji, spodziewa się, że w kraju producenta sprzętu, na którym tradycyjnie jeździ polska kadra, jego zawodnicy wyposażeni w jeszcze nowsze motocykle, butelki z powietrzem, gumy, opony, zabezpieczeni w żywność u serwisy znające się na rzeczy, zajadą daleko. Tymczasem motocykliści dostali pierwszy prysznic zimnej wody.
Spodziewali się zobaczyć po zimie coś nowego z fabryki WSK Świdnik. No, jakiś motocykl próbny, który spopularyzowany i niedrogi dałby kolejny zaciąg motorowej młodzieży. Rozpoznał na przykład Malec w ekipie świdnickiej swój stary sprzęt z pamiętnej wyprawy sprzed trzech lat do USA, parę prototypów, które zdążyły się zestarzeć. Chyba tylko jeden motocykl tej ekipy dojechał do mety obu przejazdów wzorcowy Raap „Madę in USA”, który przed laty miał się stać natchnieniem dla polskich konstruktorów.