Na kredyt Jan Okulicz 1983
Ustronne miejsce pary w wolne soboty i niedziele właścicieli psów przeganiają wściekle warczące motocykle. Kiedyś, gdy w Warszawie istniały motokrosy, tor znajdował się na Bielanach; stromy pojazd na wał strzelnicy, kilkumetrowy skok ze skarpy, wściekła szarża holwegiem. To już historia. Z tych lat zostały wspomnienia. Niedobitki stołecznych motocyklistów jeżdżą do „bergamo”, czyli na nieużytki we Włochach lub właśnie tu, na Przyczółek Czerniakowski. Tysiąc dwieście metrów trawy, wyjeżdżona koleina, wał przeciwpowodziowy. Łatwizna! Na tym właśnie skrawku odbyło się przedwyjazdowe zgrupowanie: dwóch zawodników i trener. Szykowali się do Francji. Miało być ich sześciu, wyruszyło dwóch. Mieli sprawdzić, czy da się zdobywać świat na kredyt.
Równo pół roku temu pomyślano o serii startów w motokrosach francuskich. Konto Polskiego Związku Motorowego nie było jeszcze tak szczelnie zamknięte, szykowano się do sześciodniówki, toczyła się wojna o to, kto ważniejszy – rajdowcy czy krosowcy? Cienki kalendarz imprez przekonał działaczy, że zaproszeń odrzucać nie wolno. Reszta argumentów była prozaiczna: nie ma imprez poważnej rangi w Polsce, narasta kryzys paliwowy, brak chętnych do żywienia zawodników na zgrupowaniach przed sezonem. Wybrano Francję, w której zbiera się przed sezonem światowa czołówka. Motocykle KTM, na których Polacy mieli zdobywać Francję kupiono kilka lat temu. Zdążyły się nieco zestarzeć, ale pozostały w stanie nadającym się do użytku. Wybór padł na Ryszarda Gancewskiego, zeszłorocznego mistrza Polski w klasie 500 cm i Krzysztofa Serwina, motocyklistę uniwersalnego, a wyróżniającego się tym, że rok temu mianowany został oficjalnie jeźdźcem fabrycznym rajdowej Jawy.

Foto: Ryszard Gancewski na motocyklu KTM MX ma zawodach we Francji
Wyprowadzono KTM z magazynu, wydobyto resztki zapasowych części i zrobiono wszystko, żeby obie maszyny grały bez zająknięcia. Grały. Trzy dni sprawdzali je w Warszawie na owym przyczółku Spotykali się w PZM, motory przywoził trener na przyczepie, wsadzał chłopaków do fiata i trenował- nad Wisłą ile wlezie.

Foto: Krzysztof Serwin na motocyklu KTM MX ma zawodach we Francji
W drodze do Francji Malec rozmyślał nad ponurym losem polskiego motocyklisty. O sprzęcie z prawdziwego zdarzenia przestał marzyć, zdawał sobie sprawę z trudności fabryk Simsona i Jawy, którym coraz trudniej walczyć z inwazją japońskiego sprzętu. Nade wszystko jednak obawiał się, że grupka chłopaków rozpierzchnie się, gdy nie zobaczą perspektyw udziału w mistrzostwach Europy, wyjazdów na sześciodniówki. Jak poza tym zapełnić lukę pomiędzy zgrupowaniem zimowym i pierwszymi wiosennymi motokrosami, żeby wejść w sezon z dobrą formą?
Zaproszenie z Francji gwarantowało zwrot kosztów wyprawy. Taki był zresztą warunek zarządu PZM i władz GKKFiS. Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu Dostaną kredyt, ale mają zwrócić do szkatuły wszystko co do grosza, a może nawet i więcej, gdyby udało się im coś wygrać Pojawienie się Polaków w małym miasteczku Tilly przyjęto z niedowierzaniem, wymiana korespondencji trwała tak długo, że właściwie zwątpiono w realność ich przyjazdu. Francuzi nie mogli przecież znać trudności, jakie kolejno pokonywał trener, żeby skompletować dodatkowy rezerwowy silnik, umieścić zawodników w tanim warszawskim hotelu, znaleźć źródło benzyny na treningi, a wreszcie tak policzyć diety i zakwaterowanie, żeby starczyło tych pieniędzy z oczekiwanych zwrotów za startowe.
Prezes klubu w Tilly powitał ich szerokim uśmiechem. Odnaleźli go po dłuższych poszukiwaniach, na torze motokrosowym oddalonym od miasta o czterdzieści kilometrów, położonym wśród pastwisk, w sporej, bo liczącej dwa tysiące mieszkańców wsi. Prezes wręczył im program, pokazał ręką tor i zapowiedział – co było najważniejsze – wypłatę startowego po zawodach. W ten więc sposób dowiedzieli się, co ich czeka. Tor krosowy wkomponowany w nizinny teren nie wyglądał na zbyt trudny, kilka wybudowanych górek, maszyna startowa starego typu, sporo kiosków dla publiczności i stołów do naprawy sprzętu. Ich uwagę przykuło co innego. Była to wioska samochodów z rejestracjami całej Europy, przyczep kempingowych i tak zwanych motodromów czyli mieszkalnych ciężarówek. Od tej chwili twarze polskiej trójki jakby się wydłużyły, ta prowincjonalna, ich zdaniem, francuska impreza, zamieniała się w poważny międzynarodowy mityng. Niespokojny Malec czym prędzej zażądał listy startowej, a następnie w skupieniu studiował nazwiska, których co najmniej dziesięć zakwalifikować można do światowej elity. Przemarsz po torze nie ugasił ich niepokoju. Po raz drugi ruszył trener do prezesa z pytaniem czy nie mogą zaraz przejechać po torze. Niestety odpowiedź była negatywna. Brak karetki wykluczał możliwość kręcenia się po nim. Może jutro…
Następnego dnia o wyznaczonej porze obaj Polacy ubrani w skórzane spodnie i ciężkie motocyklowe buty czekali na otwarcie bramy piętnaście minut. Niestety, brama pozostała zamknięta. Nie zgodził się zarząd klubu.
W miarę zbliżania się dnia startu miasto zaczęło zmieniać charakter Pojawiły się dekoracje, na ulicach zrobiło się tłoczniej. Obejrzeli już zabytki, pojechali na normandzkie plaże, przeszukali słynne dla Polaków miasto Falaise. Resztę czasu spędzali w garażu hotelowym, który bezpłatnie, i z sympatii dla nich, otworzył gościnny właściciel.
W dniu startu wyjechali na tor o siódmej rano, chociaż trening oficjalny wyznaczono na dziesiątą, a pierwszy bieg przewidziano o czternastej. Tor zmieniony był nie do poznania, odbywał się wielki ludowy festyn, rozłożyli swoje kramy przekupnie, pojawiły się wielkie fabryczne ciężarówki Zundappa, Maico, Husqvarny, Suzuki… Polski fiat z trudem przepychał się do miejsca, gdzie mogli założyć swoją skromną bazę. Wioska parkingu zamieniła się w miasto. Karawany, warsztaty, reklamy, rodziny zawodników, barwne namioty parasole i rój kobiet towarzyszących tej męskiej imprezie, stworzyły dziwny. chociaż radosny nastrój. Ponownie z niedowierzaniem spoglądano na polski samochód, na nalepkę PL, na plastrony z orłem i dresy z napisem Polska W drugą stronę Polacy ukradkiem popatrywali na nowoczesne motocykle wyposażone w i chłodnice niczym samochody, opony o nowym dla nich bieżniku, niebywale długie amortyzatory. Ruszyli kolejno na trening. Trener dodał parę słów i Muchy i pobiegł na trasę ze stoperem. Od tych wyników miały zależeć ich miejsca na starcie. Wydawało się po pierwszych okrążeniach, że nie będzie źle co chwilę z głośników brzmiało słowo Pologne, i przejazd przed główną trybuną kwitowany był szmerem. Dopiero teraz odkryli, że ta cała dochodowa Impreza pomyślana jest przede wszystkim dla publiczności. Gdy powietrze napełniło się hukiem silników a po trasie kręciło się już kilkunastu zawodników okazało się, że mijają się o kilka metrów, t<a lont bardzo szybki, zakręty i uskoki pomyślane są tak aby ludzkie oko mogło uchwycić jak najwięcej, a przede wszystkim jadących w dwie strony zawodników
Przyjechali z czasami dającymi miejsca idealnie w Środku stawki. Na każdym okrążeniu tracili do najszybszego pięć-siedem sekund, aż pospadali na piętnaste i siedemnaste miejsca, co przy trzydziestu dwu zawodnikach można uznać za sukces. W pierwszym biegu wystartowali źle. Do pierwszego zakrętu, tego ogromnego zakręconego leja, w który wpada cała trzydziestka, wjechali jako para ostatnia. Już przy starcie widać było, że ich KTM odbiegają prędkością od całej reszty. Prosta od maszyny startowej do zakrętu, z jednym lekkim podskokiem obnażyła ich bezsilność, o której trener wiedział świetnie, ale do końca grał rolę człowieka spokojnego. Po pierwszym okrążeniu okazało się jednak, że skoki, wiraże i chytre techniczne sztuczki dały im miejsce w połowie stawki, czyli powrót na pozycje startowe. Niepokój budziła tylko prosta, na której mijało każdego z Polaków dwóch, trzech zawodników. Zakończył się ten nierówny bój stratą minuty i paru sekund do zwycięzcy czyli różnicą pół rundy na dystansie dwudziestu okrążeń. Drugi wyścig był nieco gorszy. Zwycięzca oddalił się o dalsze dwadzieścia sekund. W trzecim biegu najszybszy zawodnik zdublował jednego z Polaków w czwartym – obu. Po każdym z dwudziestu okrążeń przyjeżdżali do miejsca, gdzie stał zaparkowany ich fiat, walili się na ławę z trudem łapali powietrze. Trener poił ich, karmił, polewał wodą nadstawione dłonie i zastanawiał się jednocześnie jak pojechaliby ci, nieludzko zmęczeni, chłopcy, przeniesieni z polskiej zimy wprost we francuską wiosnę, gdyby ich motocykle swoją nowoczesnością nie odbiegały od sprzętu czołówki. Nie padło na ten temat słowo, ale było przecież jasne, że tam, gdzie motocykl Niemca przefruwał spokojnie nad zboczem, Polak dokonywał cudów ekwilibrystyki, jadąc o kilkanaście procent wolniej i walcząc o utrzymanie się na kołach. Było jasne, że z każdym biegiem, coraz trudniejsza dziurawa trasa, bardziej zniszczona przez rój maszyn, będzie dla Polaków wolniejsza. Coraz bardziej słabły przegrzane silniki czteroletnich KTM. W głębi duszy Malec współczuł zawodnikom. W Polsce mistrzostwa były dwukrotnie krótsze od tego prowincjonalnego motokrosu. Po zawodach nastąpiło to, co trzymało trenera Malca przez tydzień w niepewności – wypłata. Wchodzili do namiotu kolejno. Prezes, księgowy, członek zarządu siedzieli przed listą i stosem banknotów, bajecznie kolorowych franków pospinanych francuskim zwyczajem, szpilką. Operacja jest dyskretna, bez świadków i osób postronnych. Zabiera się należność, a goście szczególnie zaprzyjaźnieni traktowani być mogą dodatkowo koniakiem. Polskiego trenera żyjącego we Francji na kredyt paliła ciekawość. Ile dostają najlepsi? Czy bardzo odbiega wysokość ich wypłat od tego, co dostali Polacy? A dostali 1 500 franków za udział.
Zaspokoił swoją ciekawość w tydzień później po równie wyczerpującym motokrosie w Saumur W tym słynnym z akademii jeździeckiej zabytków mieście ludzie serdeczni dla Polaków podwyższyli im stawkę w najgłębszej tajemnicy, żaden ze znanych zawodników nie otrzymał większego zwrotu kosztów, bywały natomiast wypłaty mniejsze. I nie stało się tak dlatego, że Gancewski jeszcze na treningu miał wypadek, po którym postawiono w stan pogotowia blok operacyjny miejscowego szpitala. Polak kręcił w powietrzu wraz z motocyklem akrobację lotniczą, a zanim wylądował na ziemi, rozbił po drodze zabezpieczenie z drewnianych bali okryte słomą, roztrącił rząd pustych beczek i… wystartował w głównym biegu z bolącym, spuchniętym kolanem. To warunkowało wypłatę. Dobra opinia o Polakach wyprzedziła ich przybycie do Saumur. Sypnęły się dodatkowe zaproszenia. Malec sporządził rachunek. Zostało im po kilkaset franków. Schował pieniądze głęboko, zapiął starannie portfel.
Jechali do Polski bez złotego runa, ale uspokojeni, że nie są niewypłacalnymi dłużnikami. W głowie trenera rodził się plan: nawiązać kontakt z producentem lub hurtownikiem motocykli i zgłosić całą polską kadrę sześciodniówką do pustynnego rajdu Paryż-Dakar, albo wyścigów wzdłuż wybrzeży Atlantyku po piaszczystych plażach. Zarobiliby na cały sezon