Mistrzostwa Europy Ustrzyki 09-10.06.1979- Jan Okulucz

Hotel Laworta leży wysoko nad miastem. Tu już nie docierają okoliczni pijaczkowie. Przy schodzeniu plączą się nogi, a piwo „Leżajsk” kosztuje dwa razy więcej niż w „Myśliwskiej”. Na tarasie kawiarni zbiera się często grupa goprowska. Bordo swetry, skarpety, spodnie, golfy, obowiązkowe wąsiska. Wokół połoniny, soczysta zieleń, niewypalona jeszcze słońcem. Z daleka prawie nie widać białej papierowej taśmy rozciągniętej-pomiędzy palikami. Tak oznakowano wyjazd z parkingu. Tędy pojadą motory, stu sześćdziesięciu ludzi. Biały papier wyznacza szlaki pomiędzy zasiewami, wysoko, nad linią kolejową. Tak sobie wymyślili trenerzy Mirosław Malec i Zenon Wieczorek. Rajd organizuje automobilklub w Krośnie, ale trasę wyznaczy tych dwóch i paru ludzi z obsługi. Obaj zażywni już panowie, którzy nagle przestali uprawiać sport i częściej siadają za kierownicą samochodu niż na wąskie siodło Jawy. Trzy okrążenia trasy po 92 kilometry każde, dwie próby motocrossowe – pięć kilometrów, siedem minut jazdy. Właśnie tam. Na szerokim, dosyć stromym zboczu, wśród plątaniny białych perforowanych taśm wyplutych przez komputer, a teraz rozpiętych w formie labiryntu najlepsi rozdzielą puchary.

Bieszczady o tej porze roku są jeszcze puste. Nie skończyły się lekcje, nie zaczęły urlopy, turystyczne nawałnice. Pętla bieszczadzka wyludniona. Co sto, dwieście metrów na słupie, drzewach okrągłe znaczki i cyfry jedynka albo dwójka, trasa pierwszego i drugiego dnia. Czasem dwie strzałki, jak ułańskie proporczyki wskazują kierunek prosto w krzaki. Jest piątek.

PICT0018

W Solinie mieszkają cudzoziemcy, w Laworcie Polacy. Przy dworcu na asfaltowym boisku koszykówki ustawiono kilka podestów, wojskowe namioty. Tu przewidziano badanie techniczne, malowanie znaków na kolach, teleskopach, ramach. Po malowaniu trudniej wymienić wbrew przepisom zacierający się cylinder albo cieknący teleskop. Obok stanowisko pomiaru głośności. Na crossie można sobie hałasować prawie swobodnie. W rajdzie trzeba jechać ciszej,… Mieć sprawne światła, uważać na znaki. Na parkingu oddalonym o sto metrów serwisy: zielony wielki furgon Zundappa, obok skromniejszy minibus MaicoKTMHusqvarna, dalej ogromna Skoda Karossa JawyRobur firmy MZ i Barkas najbardziej zaprzyjaźnionej z nami fabryki Simson. Właśnie zdejmują z platformy motocykle -cztery czerwone maszyny z charakterystycznym wąskim zbiornikiem, szeroką kierownicą. Czyste, błyszczące potem jeszcze dwa dla kierowców spoza sześciodniówkowej kadry. Sprawa jest nadal otwarta. Pojedzie ten, kto jest najszybszy, nie boi się, chce jechać odważnie. Inżynier Stanisław Czarnek, opowiada, komu może o trapiących go nieszczęściach. Znowu nie ma kompletu chronometrażystów. Ktoś nie mógł, kogoś nie zwolniono, a na dobitkę, polska aparatura do pomiaru ilości decybeli psuje się i pokazuje na liczniku bzdury. Dobrze, że cudzoziemcy taktownie nie zaglądają przez ramię. Sędziowie parkingowi odbierają motocykle. Pędzel i puszka z farbą, maźnięcie po tych częściach maszyny, których nie wolno wymienić na trasie. Jeszcze rzut oka w dokumenty i człowiek z wolna pcha motor do szeregu Szereg zresztą coraz pokaźniejszy. W pierwszym stoją bzyczące pięćdziesiątki, siedemdziesiątki piątki i setki. Dalej również lekka kawaleria stu dwudziestki piątki, na końcu sześć potężnych BMW, obdarzonych przepięknym basem i jedna zielona Kawasaki, z wielkim jak samochodowy silnikiem. Flagi na masztach.. Rajd rozpoczęty.

PICT0008

Sobota rano. Do parkingu wolno wejść na dziesięć minut przed startem. Normalna codzienna kosmetyka. Przetrzeć szklą, kilka razy ostrożnie nacisnąć dźwignię rozrusznika. Najlepiej ręką, wtedy wiadomo, że nie zaskoczy silnik. Gdyby nieoczekiwanie zagadał byłoby bardzo niedobrze, Ostrożni odkręcają tylko na parę sekund kranik benzyny, przelewają gaźnik, odprawiają egzekwie i z wolna wyprowadzają motocykle. Na czarnych gumach bieżników nie ma jeszcze śladów błota, podobnie jak na grubych wysokich butach jeźdźców. Włosi zawiązali na szyjach chustki jakby szykowali się na majówkę. Sędzia Franciszek Kowalik trzyma już polską flagę. Printogin połączony jest z dwoma zegarami. Wskazówki sekundników zbliżają się do liczby 60. Machnięcie, odjazd. Na uruchomienie silnika minuta. Kopią nieśpiesznie, nie nerwowo. Za trzecim naciśnięciem ź rury wydechowej Fantic wykwita strużka spalin. Włoch Pietro siada na motor, rusza, ale jakby niechętnie. W tej trójce jedzie jego rodak Micozzi na Aim oraz Schwebel na KTM, minutę później SchmiderPeregoTeuchert i młodszy Signorelli. Klasę zamyka Rempula na Jawie Tatran. Jeden po drugim wyruszają na trasę. Tylko Jawa pali kiepsko, nie wchodzi w obroty. Czechosłowak pcha motocykl. Dziesięć punktów zaledwie, ale. Już drżą mu ręce.

Po zboczu góry suną jak kukiełki olbrzymów motocykliści. Z szosy do Leska widać ich dokładnie. Jadą raz szybko, raz całkiem wolno. Kolejno podrygują na nierównościach. Z góry dobiega bzyczenie jakby rozzłościł się rój pszczół. Jest sucho, ziemia traci swoją wierzchnią warstwę, kurz wiruje w powietrzu. Polacy uruchomili motory w czasie.

Pierwsze okrążenie bez crossu. Będzie za to pomiar przyśpieszenia, czyli akceleracji. Mały Andrzej Frankowski siada daleko, na końcu kanapy jak wyścigowiec. Grunt to strzelić sprzęgłem razem z opadającą ręką startera, odkręcić gaz i trzymać w tej pozycji aż do mety. Trzeba strzec się. Świecy”. Jak się zdarzy, każdy odruchowo przymyka gaz. A właśnie następny za Polakiem Signorelli unosi tuż za startem koło. Nie widać jednak by zwolnił. Stary wyga ma ten odruch opanowany, przesiada się. Trochę bliżej zbiornika, gasi świecę. Jego Fantic jest znacznie szybszy od Simsonów, bardzo dobrze przecież przygotowanych. Fantic jednak wcześniej zajął się sportem. Fabryka w NRD robiła dotąd rowery, mopedy i ciężkie AWO. Szanse na mistrzowskie tytuły uświadomił im dwa lata temu trener Malec.

W drugim okrążeniu jadą nadal bez spóźnień. O wyniku będzie decydowała próba. Wysoko na pół zbocza wędruje magnetowid. Dokumentacja będzie potrzebna, jeśli coś się nie uda. O tytuł walczą Staszek Olszewski i Zbigniew Kłujszo, ale Giuseppe Signorelli ma również tyle szans, co obaj Polacy. W ciasnych skrętach motory pną się pod górę. Trawersów prawie nie ma. Trasa wraca chwilami na dół, trawa nawet sucha jest również śliska. Trzeba wystawić nogę, odkręcić gaz, dać maszynie ulgę od ciężaru człowieka i opaść na siodło, gdy motocykl się odwróci. Ile tych skrętów, pięćdziesiąt, sto, dwieście? Rowu nie można ominąć. Małe motocykle przyhamowują i przeskakują jeden za drugim jak stadko rozbawionych foksterierów. Ludzie przy rowie pokazują rękami najlepszy tor. Przy wewnętrznej jest grząsko, miejscami błyszczy woda. Olszewski za rowem wpadł w taśmę. Niby papierowa, ale ciągnie jej coraz więcej. Papier nawija się na przednie koto i nie rwie, trzeba stanąć. Stoi też Signorelli, ale natychmiast rusza. Włoch jest szybszy.

W rowie sytuacja coraz gorętsza, I W bajoro wjechał Włoch Zuchetti na SWM. Jemu nikt nie podpowiedzią i bezpiecznego przejazdu. Sędzia z notesem zapisuje numer człowieka leżącego w biocie. Najechał za szybko, I przednie koło trafiło na miękki grunt i kierowca majtnął kozia przez kierownicę. Tylne koło schowało się natychmiast po piasty w bagnie. Szarpie za motocykl, usiłuje wyrwać go z mazi i wciągającej coraz głębiej. Zanurzony do pół uda błaga o pomoc. Litościwi’ podają mu gruby drewniany koł, podważają motocykl, Włoch kładzie go na boku. Porca miseria! W Bergamo nie ma takiego błota, są za to inne pułapki. Na dziesięciu przejeżdżających jeden jest mieszkańcem rowu. Ciężkie maszyny utkwiły w mazi. Kierowcy pomagają sobie wyrywać je z topieliska.

W drugim przejeździe jest łatwiej, wszyscy już wiedzą którędy jechać. Na punktach kontroli czasu kolejki. Czeka się na wjazd po trzy, cztery minuty. Najlepsza pora by zrzucić kilogramy błota.

Wieczorem lunął deszcz, ziemia’ sucha jak pieprz przyjęła ulewę z ochotą. Nie sprawdziła się przepowiednia Malca, że stromy podjazd będzie nie, do pokonania. Tylko więcej błota na twarzach, ktoś przewrócił się w kałużę. Coraz bardziej zmęczone są motory. Ryszard Gancewski wycofał się z trasy. Gnał po odcinku asfaltowym, gdy huk z cylindra połączył się z wyciem zablokowanej opony. Odruch złapania za sprzęgło wyratował motocyklistę przed upadkiem. Urwał się wał korbowy. Doświadczony jeździec odkrywa uszkodzenie w mgnieniu oka i jeśli nie może go naprawić siada spokojnie w rowie, albo pcha powoli motor do głównej drogi.

Drugi wycofał się Zbigniew Kłujszo  Simson szedł dobrze, droga była już prosta, i właśnie zakończył się slalom pomiędzy kałużami. Zamierzał wrzucić piąty bieg, gdy silnik zawył na luzie, pomiędzy biegami. Podniósł noskiem buta dźwignię i nie natrafił na opór, przycisnął jeszcze, raz podeszwą, bieg nie wszedł. Dreszcz na plecach i świadomość -to koniec.

Przepadł też Signorelli. Włoch stracił gaźnik. Przez godzinę plotkowano, że wycofał się, gdy postanowiono badać pojemności silników. Prawda była inna, urwał się cały gaźnik. Olszewski oddalił się od rywali na bezpieczną odległość 30 punktów.

W cieniu tych małych maszyn zagubił się sukces Krzysztofa Serwina. Młody zawodnik z Lublina, który nauczył się jeździć w doskonałej szkole rajdów obserwowanych, trenował trzymanie równowagi na piargach skalnych, żeby za podpieranie nogą nie otrzymywać karnych punktów. Był wolniejszy od Josef Chovancika i Francisek Mrazka, motocyklistów doskonałych, starał się na swojej po jeżdżonej już mocno Husqvarnie sprostać najszybszym i zajechał aż na szóste miejsce, chociaż na próbie terenowej motor uciekł spod jeźdźca, a potem długo nie mógł zapalić. Tego rajdu nie zapomni inny młody zawodnik. Miał wypadek, padając trafił kolanem na kamień. Dobrnął do karetki z lekarzem, ale dalej, gdy zdjęto but pojechał na noszach na sygnale do szpitala.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *