MISTRZ OD NIECHCIANA Tomasz Gyżiński 1999

Dwa tygodnie temu 27-letni Maciej Wróbel (Beskidzki Klub Motorowy) po raz dziewiąty został mistrzem Polski seniorów w rajdach enduro. Choć w ostatnim czasie więcej uwagi poświęcał życiu prywatnemu niż sportowi (ożenił się, a od trzech tygodni jest prze szczęśliwym ojcem wesołego Mateuszka), swój kolejny tytuł wywalczył w cuglach, jakby od niechcenia. Bielszczanin wygrał wszystkie (dziesięć) eliminacje!

Nie marzył, by zostać drugim Lubańskim, Szurkowskim czy Kulejem.
Na jego chłopięcą wyobraźnię najmocniej działały motocykle. Gdy za oknem zaturkotał motor, drobnego Maćka natychmiast przyciskało do szyby. Maszyna przemykała, ale on nadal trwał nieruchomo, przenosząc się na siodełko za motocyklistą i jechali tak razem aż do ostatniego odgłosu silnika…

Nie było rady. Część skromnego domowego budżetu przeznaczona została na zakup motorynki. I bez tego królewskiego daru wiedział, że ma najlepszych rodziców na świecie? Hasał na mim motorze ile wlezie, penetrując bielskie osiedle Złote Łany, gdzie mieszkał, wzdłuż i wszerz Marzenie – jeździć, zaczęło się spełniać Przyszła kolej na następne wygrywać!
Po zwycięstwach w okazjonalnych dziecięcych zawodach trafił
wreszcie pomiędzy wyczynowych jeźdźców – został przyjęty do Beskidzkiego Klubu Motorowego. Dostał klubowego starego Simsona S51 Enduro i niewiele czasu na naukę. Mimo tego podczas zorganizowanych kilka miesięcy później mistrzostw Polski, debiutujący czternastolatek był czwarty do ścisłej czołówki rajdowych nadziei, zostając wicemistrzem, „wjechał” za rok – na nowiutkim Simsonie zakupionym z domowych funduszy.

Foto: Trening KS Turów Bogatynia tor na ul, Chopina

Rok później był już najlepszy. Paradoks: nie miał trenera, a technikę przyswajał sobie błyskawicznie. – Objeżdżałem wszystko. co wokół było dostępne: już nie istniejący tor na Złotych Łanach, Straconkę i Sarni Stok. Przede mną pruto starsi, wkrótce bardzo utytułowani, koledzy: Mirosław Kulik, Piotrek Kasperek i Maciej Stanco. Podpatrywałem każdy ich ruch na zakrętach wspomina Wróbel. Rajdowy chrzest przeżył jako siedemnastolatek. Po zdobyciu mistrzostwa Polski na„ sto dwudziestce piątce”, już znacznie poważniejszym motorze niż Simson, został powołany do reprezentacji na…sześciodniówkę!

Do przejechania – tysiąc dwieście kilometrów, osiem godzin jazdy dziennie. Miał się nie ścigać tylko dojechać. Już po pierwszym dniu zajmując miejsce w pierwszej czterdziestce był najlepszy z Polaków. I zostało tak do końca. W indywidualnych mistrzostwach świata wystartował trzy lata później, jako fabryczny kierowca włoskiej firmy. W tej roli miał wystąpić jego kolega i wielki rywal, cieszynianin Andrzej Tomiczek, ale tuż przed mistrzostwami złamał rękę i Włosi wskazali na Wróbla.

Dziesięć dwudniowych eliminacji w miejscach rozsianych po całej Europie. O dwudziestolatku z Bielska-Białej rajdowy świat dowiedział się już w trakcie premierowych zawodów w Hiszpanii. Nawet Rossiemu i Muragii – wówczas najlepszym w enduro, przyszło oglądać plecy młodziaka z Polski’
W kolejnych eliminacjach, choć nie zawsze przyjeżdżał pierwszy, podtrzymywał dobrą passę. Pozycję lidera i – złoty medal – stracił podczas…ostatnich zawodów. Ale i tak do dzisiaj jest jedynym polskim wicemistrzem świata w enduro. – W eliminacjach zawsze gorzej szło mi drugiego dnia; po prostu słabłem. – „Człowieku, ty umierasz” – krzyknął po zbadaniu mi ciśnienia Stanisław Mirocha, gdy zwróciłem się do niego z prośbą o postawienie na nogi. Wyszedłem z siłowni z reklamówką pełną proszków i tabletek Bardzo pomogły, a kawałek wywalczonego „srebra ” należy do trenera Mirochy. „Prochami” oczywiście zainteresował się Polski Związek Motorowy, ale badania w Warszawie potwierdziły, że były to wyłącznie odżywki i witaminy. Za rok został drużynowym mistrzem świata, tym razem zaciągając dług wdzięczności u masażystki BBTS-u Teresy
Zakrzewskiej – kilka miesięcy wcześniej złamał dłoń, a pierwsza lekarska diagnoza nie przewidywała już jazdy na motorze w jego wykonaniu!
Po medale indywidualnych mistrzostw świata Maciej Wróbel nie
sięgnął już więcej. Nie mógł znaleźć
wspólnego języka z szefostwem
PZMot Związek chciał go premiować tylko za końcowy – medalowy –
efekt, on obstawał przy premiach za
wyniki uzyskiwane podczas poszczególnych eliminacji..

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *