Męska sprawa

Żelazna, biało-czerwona krata opadła, dając wolną drogę i cała chmara rzuciła się przed siebie, w kierunku pierwszego zakrętu, gdzie zdawało się, że ta masa metalu, gumy i ciał ludzkich musi zmieszać się z wilgotnym piaskiem. W tłoku nie widać było kół, motorów a jedynie falujące ramiona i uniesione nad siodłami ciała. Rozpoczął się pierwszy bieg motokrosowych mistrzostw świata motocykli 125 cm, trzydziestko- czterdziesto konnych maszyn, przy których każda seryjna WSK jest czymś w rodzaju żałosnego motoroweru.

Pierwszy, w ostry zakręt wpadł jeździec z numerem dwa – Holender Gerard Rond. Dwa metry przewagi przed zakrętem zamieniło się zaraz w pięć. Jego motocykl leciał niemal nad ziemią, dotykając jej chwilami raz przednim, raz tylnym kotem. Kierowca nie zmniejszając szybkości zbliżał się do wysokiego ziemnego wału, wyfrunął nad ziemię i widać było wyraźnie jak steruje w powietrzu przednim kotem maszyny, a tylne wściekle wiruje szykując oparcia. Człowiek i motor zawiśli w powietrzu, a ludzie, stojący obok miejsca lądowania, poczuli raczej niż usłyszeli głuche uderzenie kół o ziemię. Po paru sekundach w powietrzu lecieli następni, czasem parami, zdawało się, że jeden wyląduje na plecach drugiego. Stawka poczęła się rozciągać, pierwsi pechowcy stawali z boku toru rzucając z niechęcią ucichłe motory. Starszy siwy mężczyzna w kurtce z napisem Yamaha pisał kredą jakieś cyfry na kawałku czarnej dykty liderowi. Obok niego maleńki Japończyk, w żółtej gumowej opończy z kapiszonem i napisem na czapce Suzuki, kreśli swoje znaczki dla motocyklisty z numerem osiem. Od startu minęło czterdzieści pięć minut i sędzia na mecie wyszedł z kraciastą flagą.

Zaraz też począł nią machać przed niektórymi zawodnikami… Na ciasnych łukach, szczególnie ostatnim przed metą, widać było wyraźnie, różnicę w stylu jazdy Jedni sprawnie odwracali motocykl, opierając się na nodze, inni zawracali, wjeżdżając dość wysoko na ziemny wał. Ci pierwsi mknęli wyraźnie szybciej, drudzy, walczyli z motocyklem, stawiając go na przednim kole i rozpaczliwie łapiąc równowagę. Co chwila na tor padały zabłocone, nieprzydatne okulary, zdzierane z twarzy niecierpliwą ręką. Rzucali się po nie, prawie pod koła, mali chłopcy i umykali spod rąk milicjantów, błogosławiąc deszcz, przekleństwo kierowców. Tuż po biegu widziałem ich na odległość ręki. Niektórzy siedzieli nieruchomo na motocyklach, nie mając dość siły, by przełożyć nad maszyną nogę w ciężkim sznurowanym bucie. Inni szerokim krokiem krokiem, kołysząc się jak kaczki. maszerowali w stronę umywalni, rzucając motory mechanikom. Dopiero po zdjęciu skórzanych, kolorowych bluz widać było, że wszyscy są szczupli i niewysocy. W parkingu nie było samochodów osobowych. Stały tam kwadratowe i obłe pudła mikrobusów, furgonów, półciężarówek. Wielki tabor zmotoryzowanych Cyganów. Wicemistrz świata Gerard Rond miał usta zapchane czekoladą. Troje ludzi, klęczało przy jego motocyklu, dwie siwe głowy męskie i jedna dziewczęca schylały się w czasie gorączkowej pracy.

Możemy porozmawiać?

Jasne! Zawodowcy muszą dbać o interes firmy…

Jak to rozumieć?

Większość jeźdźców czołówki dostaje pieniądze za starty. Ja jestem kierowcą fabrycznym Yamahy, pobieram wynagrodzenie za każdy start, a za dobre miejsce finansową nagrodę. Czy są to pieniądze wystarczająco duże, by nadstawiać dla nich karku?

O czym pan mówi? Jeden pęknięty obojczyk -to wszystko. Cross tylko z zewnątrz tak groźnie wygląda. Pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, tyle wynosi średnia szybkość okrążenia, to wcale nie tak wielkie ryzyko…

Jeszcze drżą ci ręce

Tor jest miękki i Trochę nierówny. Akurat tak jak lubię. W Holandii jeżdżę po płaskich ścieżkach koło Ede. Tydzień temu, kiedy „Drożdż” Kudiakow pomylił się w skręcie i wjechał na mnie, poczułem jak kamienista jest ziemia szwajcarska.

Z boku wygląda to strasznie, kiedy tak gnacie, ramię w ramię do leja i potem wpadacie w zakręt

Nie jest tak źle. Motocykliści-wyśćigowcy całymi kilometrami pędzą po betonie, dwudziestoosobową kupą, w odległości takiej, że trącają się łokciami, a nic sobie nie robią. U nas cała sztuka to nie hamować, strzelić sprzęgiem razem z sygnałem startu i nie postawić motocykla w pionie, a potem nie zamykać gazu do zakrętu. Resztę wyreguluje samo życie. Żeby za bardzo nie bolały ręce i „starczyło” ich do końca jeździ się na tylnym kole. Trzymam się kolanami w pozycji półstojącej i nogami amortyzuję drgania. To wszystko.

Wygrałeś bez trudu. Czemu to zawdzięczasz -maszynie, sobie czy szczecińskiej, miękkiej ziemi?

Motocykl mam doskonały. Przyjrzyj się jak długie są ramiona przednich amortyzatorów. Silnik chłodzony wodą, tylne amortyzatory wypełnione gazem. Przez kilka eliminacji szukaliśmy błędu w konstrukcji i wtedy bytem wolniejszy. Mój ojciec jest genialnym mechanikiem, był kiedyś szefem małej wytwórni Rond-Sachs, póki nie splajtował. Nie wytrzymał konkurencji wielkich firm. I mój ojciec mówi, że jestem już za ciężki w klasie 125 cm, pewnie więc za rok przesiądę się na dwieście pięćdziesiątkę.

Jak trenujesz?…

Cztery dni w tygodniu, dwa razy dziennie i cze-kam, kiedy mnie wyrzucą z miasta straszni mieszczanie, którzy mają po dwa samochody i powtarza-ją w kółko swoje bajdy o ochronie środowiska. Wyjeżdżam około 50 kilometrów za miasto, moto-cykl na przyczepie i tam trenuję. Mam też codziennie trening siłowy, ćwiczę lekkimi hantlami, ale za to bardzo szybko. W odróżnieniu od rajdowców nasz wysiłek jest krótkotrwały, ale bardzo gwałtowny. Jeden błąd na trasie jest nie do odrobienia, trzeba taty czas myśleć i błyskawicznie podejmować decyzję. Tu skoczyć, tam przydusić, jeszcze gdzie indziej pojechać zupełnie bokiem, by motor nie skakał. Przed pierwszym biegiem miałem za-strzeżenia, że po starcie jest zbyt wąsko, ale potem okazało się, że tor jest trochę za szybki i przed metą było jasne, że wszystko jest dobrze.

Czy w tłoku startowym nie masz gęsiej skóry na plecach?

Nie. Jak człowiek ma 23 lata, niczego się nie boi, a najmniej tego, co nieźle urnie. Gaston Rahier mówił mi, że po ładnych paru latach startów ma czasem jakieś wewnętrzne opory i nie zawsze odkręca rączkę gazu do końca. Mnie matka urodziła chyba razem z motocyklem. Akiro Watanabe też się nie boi. Jeśli ja zaś miałbym się kogoś obawiać, to tylko tego Azjaty. On jadąc przez maskę wykrzykuje swoje samurajskie okrzyki.

Czy konkurenci często cię zaskakują?…

Nic podobnego. Jeśli przez pół roku co tydzień jeździmy koło siebie, o żadnych sztuczkach nie ma mowy. Jeśli ktoś nabije sobie guza, to dlatego, że wspinając się na górę, nie wstał w porę z siodła i fiknął razem z motorem albo nie dociążył tyłu przy lądowaniu i stanął na głowie. Mowy nie ma by wolniejszy nie ustąpił lub wyprzedzany nie dał miejsca na łuku. Firmy może chciałyby to widzieć trochę inaczej, bo w końcu ich interes polega na pierwszych miejscach i tytułach, od których zależą później argumenty używane w reklamie, ale my nie możemy dopuścić do bijatyk i każdy nowy człowiek, który takimi metodami chce wjechać do czołówki, dostaje lekki prysznic. Jeśli chce walczyć to proszę bardzo, ale w normalny sposób…

Co to znaczy – normalny sposób? –

Później zamykać gaz przed zakrętem, szybciej i bezbłędnie zmieniać biegi, mniej fruwać, więcej jeździć. W locie się traci. No i zupełnie nie hamować.

Po chwili stanęli w drewnianych kojcach. Zahuczały silniki. Ktoś został na starcie, mechanicy pchali go wytrwale, aż strzelił niebieskim dymem z rury wydechowej. Rond, mężczyzna o uśmiechu chłopca, gnał ponownie na czele stojąc na podnóżkach, a motor wyczyniał pod nim nieprawdopodobne harce. Skośnooki Watanabe na żółtej maszynie czaił się do ataku za jego plecami. Ostatnie pięć okrążeń Gerard Rond przejechał siedząc niemal na kierownicy, by odciążyć tylne koło. Nie było w nim powietrza, jechał na obręczy. Godzinę wcześniej powiedział mi, że musi wszystkie eliminacje wygrać, bo od tego zależy tytuł mistrza świata. Zajął jednak trzecie miejsce. Z pechem trzeba się pogodzić, mężczyźni tym się nie przejmują, mężczyźni walczą…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *