Magia Enduro – JANUSZ SMIŁOWSKI
Czym są rajdy dla sportu samochodowego, tym enduro dla motocyklistów. Niedawno z klasycznej formy wykształciły się maratony na dystansie dochodzącym nawet do 1G.0U0 km (Paryż — Pekin), ale Międzynarodowa Federacja Motocyklowa nadal utrzymuje przy życiu swoją wersję dyscypliny, w której zakochany jest i Polski Związek Motorowy. Nazwa enduro pochodzi od francuskiego endurance (wytrzymałość), a sport ten jest stary jak sam motocykl. Już w 1913 rozegrano na Wyspach Brytyjskich zawody dające początek corocznemu International Six Days Enduro, popularnej Sześciodniówce. A i dziw bierze, iż dopiero w 1990 FIM wprowadziła w dwudniowych rajdach enduro indy w indywidualnych mistrzostwa świata, zastępując nimi dotychczasowe mistrzostwa Europy (te są obecnie dla juniorów).
Oponenci, czyli przedstawiciele innych dyscyplin motocyklowych w kraju, poirytowani priorytetem dla enduro w sportowej działalności PZM, utrzymują, że to archaiczny sport dla amatorów, nie spełniający podstawowego wymogu dnia dzisiejszego — widowiskowości. Poziom jest podobno tak niski, że … mogą wygrywać nawet Polacy, bezlitośnie lani w motocrossie czy wyścigach drogowych. Ejże! ejże! To dlaczego właśnie mistrzostwa świata enduro doczekały się regularnych przekazów satelitarnych, którymi na taką skalę nie zaszczycono motocrossu? Ilu naszych sportowców może się pochwalić i częstym podawaniem ich nazwiska i prezentacją sylwetki poprzez Astrę i satelitarny talerz? Dokładnie jeden — MACIEJ WRÓBEL, 20-letni Bielszczanin, i wychowanek Beskidzkiego Klubu Motorowego jeżdżący od bieżącego sezonu w barwach Zagłębia Miedziowego Głogów.
Gdy piszemy te słowa nie , wiadomo jeszcze czy Maciek zostanie pierwszym po Jerzym Szczakielu (i dopiero drugim w historii polskiego sportu motocyklowego), FIMowskim mistrzem świata rodem znad Wisły, ale i tak jest pewne, że godnie I zastąpił wicemistrza z 1991 Andrzeja Tomiczka i co najmniej powtórzy jego wynik w klasie 80.
Do enduro trafiają ludzie z trialu (Edmondson), bądź motocrossu, zniechęceni seryjnymi kontuzjami (Tiainen, Sala). Czasem dochodzą do mistrzowskiego poziomu wystarczająco bogaci amatorzy, po prostu lubiący długie samotne wycieczki po wertepach. Z takiej bazy kadrowej czerpie enduro na zachodzie Europy — w Hiszpanii, Francji, we Włoszech, Niemczech czy Wielkiej Brytanii dziesiątki tysięcy chłopaków wsiadają na możliwe do kupienia w każdym salonie motocyklowym jednoślady typu enduro i ruszają na jedno-, dwudniową wyprawę. Latem można z plecakiem, mapą i niezbędną garścią wyposażenia, powiedzmy, przejechać Saharę!
Jeżeli istnieje rynek, jest i zainteresowanie wszystkich firm, które działają w tym przemyśle. Najlepsi mogą liczyć na intratne umowy z zespołami fabrycznymi Yamahy, Suzuki, Kawasaki, Hondy, KTM, Aprilii, TM, Husqvarny czy Husaberga. Gratisowe wyposażenie dorzucają wówczas producenci ubiorów, butów, kasków, rękawic, okularów i czego tam jeszcze. Włączają się do zabawy wytwórcy specjalnych opon na czele z niedościgłym Michelinem, Metzelerem, wysoko notowanym Barum. Bywa, że uda się namówić do współpracy firmy nie związane z całą zabawą — stąd przykładowo sponsorskie teamy Chesterfielda, Lucky Strike, El Campero. I tak kręci się cyrk enduro poprzez setki klubowych imprez, krajowe mistrzostwa, osiem eliminacji mistrzostw świata, wreszcie wielki finał sezonu — Sześciodniówkę.
Z polskim enduro jest trochę inaczej. Zawodników trzeba werbować z motocrossu. O rynku motocyklowym za wcześnie jeszcze, by cokolwiek mówić — wystarczy spytać Ryszarda Monkiewicza, ile sprzedał Yamah po otwarciu przedstawicielstwa w Poznaniu. To, że naszych widać co roku w czołówce chociaż jednej klasy ME, a obecnie MŚ, i że zespół narodowy regularnie pokazuje się na ISDE, zawdzięczamy wyłącznie staraniom i pieniądzom PZM. Z tymi drugimi ostatnio nie najlepiej, ale związek bez trudu znalazł imponującą liczbę sponsorów, którzy pokryją większość kosztów wyprawy na australijską Sześciodniówkę. Sukces Macieja Wróbla opłacił częściowo sam zawodnik częściowo wioska firma TM z Pesaro, która włączyła Andrzeja Tomiczka do swojej fabrycznej ekipy, a gdy cieszynianin pechowo złamał rękę na motocrossie w Strykowie, zgodziła się, by zastąpił go młodszy kolega. Trochę dolarów wysupłał związek, wysyłając do towarzystwa doświadczonych serwisantów Stanisława Olszewskiego (dwa tytuły mistrza Europy) i Ryszarda Gancewskiego (rekordowa liczba 11 złotych medali FIM na Sześciodniówkach), na pewno w znacznej mierze przyczyniło się Zagłębie Miedziowe, jeden z niewielu klubów motocyklowych w kraju, które radzą sobie finansowo.
Enduro to przede wszystkim przygoda. 200—300 kilometrów dziennie po bezdrożach, lasach, przez błoto, piasek, kamienie, z górki i pod górkę. O wynikach rodzajach prób szybkości — brak spóźnień na punktach kontroli czasu (a limity są maksymalnie napięte) oraz jak najlepszy rezultat uzyskany na dwóch rodzajach prób szybkości — crossowej i tajnej w trasie Jest w tym trochę motocrossu, lecz bez kontaktu z przeciwnikiem i walki bark w bark, trochę trialu, bo słabsi muszą często nie tylko się podeprzeć, ale… zsiąść i pchać pojazd. Jednym słowem: ENDURO.
W Kieleckiem, na Dolnym Śląsku i Pomorzu Wschodnim, w okolicach Prabut można i u nas obejrzeć rajd enduro — cala dyscyplina ogranicza się jednak do kilku eliminacji mistrzostw Polski, stanowiących selekcję przed Sześciodniówką. Dzięki naszym ludziom we władzach FIM, mamy leż eliminację MS (ostatnio skandal w Kielcach — anulowanie wyników pierwszego dnia i strajk zagranicznych zawodników drugiego), no i liczymy na przyznanie trzeciej ISDE w 1995, chyba znów dla Jeleniej Góry.