Co to za Choroba? – ISDE 1987 Henryk Stobiecki
Młoda lekarka z cieplickiego uzdrowiska, gdy usłyszała słowo enduro zapytała starszych wiekiem kolegów, co to za choroba, o której ona dotąd nie wie. Mały chłopiec zaś, jadący z matką autobusem, gdy tylko zobaczył jakikolwiek motocykl, informował donośnie: mamo, mamo, enduro jeździć!
Krótkie słowo enduro (enduro w języku angielskim oznacza cierpieć, wytrwać, przetrwać), najlepiej oddawało charakter imprezy, jakiej nigdy dotąd w regionie jeleniogórskim nie organizowano, a której celem był zawsze sprawdzian wytrzymałości motocykli i ludzkiej odporności w sześciodniowym rajdzie szosowo-terenowym.
Ponad czterystu zawodników a 24 krajów przyjechało już kilka dni przed godziną „zero”, czy i startem do 62 sześciodniówki motocyklowej — drużynowych mistrzostw świata. Ważne było staranne przygotowanie maszyn, ale też rozpoznanie ponad 1.400-kilo- metrowej zróżnicowanej trasy, której przebieg do końca musiał być tajny (regulamin zabraniał wcześniejszych treningów). Nikt nie zdradzał wyników swoich poszukiwań, ale zasępione twarze szefów ekip wskazywały, że wszystkie ślady po dokładnym wytyczeniu trasy zostały zatarte.
W sześcioosobowym zespole polskim, który miał rywalizować w najbardziej prestiżowej konkurencji — World-Trophy (Trofeum światowe) w ostatniej chwili zaszła zmiana. Podczas towarzyskiego meczu Piotr Kasperek pobiegł za ogrodzenie po piłkę i po pechowym skoku doznał kontuzji kolana. Trener Mirosław Malec zdecydował więc, ze młodego motocyklistę zastąpi dwukrotny mistrz Europy, dziesięciokrotny uczestnik sześciodniówek, 35-letni Stanisław Olszewski. Był współautorem wytyczenia trasy zawodów, miał więc handicap nad rywalami, ale jury zdecydowało, ie może jechać, wykluczając tym samym ewentualne protesty przeciwników.
W poniedziałek (21 bm.) od godziny 8.30 rozkręciła się motocyklowa karuzela, rozpoczęła się jazda okrężna, codziennie po około 250—300 km, z próbami: przyspieszenia i prędkości terenowej (cross) oraz prób utajonych.
Już po pierwszym dniu odpadło 28 rajdowców. Najkrócej, tylko 720 metrów pojechał Franco Muraglia z Włoch. Jego Accossato wykonało cztery salta, kierowca trzy i ze złamanym obojczykiem został odwieziony do szpitala. Los nie był łaskawy do tylko dla feralnego trzynastego numeru startowego, ale takie dla najlepszego z Australijczyków i Belga inni mocno się poturbowali lub wypadli z godzinnego limitu spóźnień. Codziennie lista pechowców wydłużała się, ale taka jest specyfika tego sportu. Bohumil Posledni z CSRS puścił kierownicę i wyprzedził swoją Jawę kończąc upadek złamaniem ręki. Po GOPR-owskich poszukiwaniach i dwudziestominutowej akcji śmigłowiec wyciągnął spośród głazów na swój pokład reprezentanta Finlandii. Miał złamaną prawą nogę. Stłuczeń i zadrapań nikt nie liczył. Kilka kilometrów przed metą nieszczęśliwie upadł Anglik Paul Edmondson. Ze złamanym nosem i pokiereszowaną twarzą leżał na murawie stadionu i płakał jak dziecko, ale nie ból był tego powodem, lecz rozpacz, że nie pojedzie dalej.
Niektóre odcinki trasy wyróżniały się dużym stopniem trudności, motocykliści musieli być ciągle skoncentrowali, przygotowani na nieprzewidziane sytuacje. Stopniowo dekompletowały się zespoły m in.: Francji, Hiszpanii, Finlandii, CSRS i Wielkiej Brytanii (utrata jednego zawodnika kosztowała 15 tysięcy punktów karnych dziennie). Niepowodzenie dawało szansę innym, dlatego po drugim dniu sześciodniówki Polacy awansowali na trzecie, medalowe miejsce
W kolejnych dniach było już gorzej Stanisław Olszewski na starcie nerwowo kopał rozrusznik Simsona, silnik milczał. Na jego uruchomienie zawodnicy mieli minutę czasu. Polakowi zabrakło jednej sekundy i wyruszył na trasę z punktami karnymi. Cztery razy zmieniał dętkę Krzysztof Serwin. Kłopoty techniczne z motocyklami mieli tez i reprezentanci Polski startujący , w konkurencji Junior World Trophy i klubowej. Kontrahenci z CSRS nie dotrzymali umowy, i dostarczając Jawy starszej generacji. Ich zawodnicy jeździli na najnowszych, z układem chłodzenia.
Codziennie biało-czerwoni powtarzali pytanie: Czy wytrzymają łańcuchy, których ogniwa pękały. Jak się okazało były zbyt mocno napinane. Zmieniali też zębatki, poprawiali cięgla. Gorszy od rywali sprzęt i defekty, czyli typowe dla rajdów „Enduro” przypadki losowe” pokrzyżowały ambitne plany gospodarzy sześciodniówki.
Polscy motocykliści nie mieli też na trasie wsparcia tzw. krasnoludków, czyli motocyklistów serwisowych, którzy w plecakach wożą części zamienne i spieszą z nagłą pomocą. „Krasnal” potrafi wymienić nawet znakowane części, a nocą penetruje trasę szukając różnych przeszkód terenowych i najbardziej trudnych miejsc przejazdu, a potem wskazuje je. Na dozwolone regulaminem naprawy motocykliści mieli 10 minut czasu przed startem po wcześniejszym przyjeździe na punkty kontroli czasu. Musieli radzić sobie sami, każdy z nich jest zresztą doskonałym mechanikiem. Na serwisowych stanowiskach leżały równo ułożone narzędzia i części zamienne, które były szybko podawane do rozdygotanych ze zmęczenia rąk. Na łyk herbaty lub coś do przegryzienia często brakowało czasu.
Polacy nie mieli też tak dobrej łączności jak inne ekipy narodowe. Ubiegłoroczni triumfatorzy sześciodniówki, Włosi dysponowali elektronicznymi urządzeniami do pomiaru czasu i centrum komputerowym, dlatego mogli „sterować” swoimi zawodnikami. Z ciekawostek warto odnotować wyposażenie ambulansu z RFN w najnowocześniejszą aparaturę medyczną. Można było w nich wykonać natychmiast komputerową diagnozę i najbardziej skomplikowany zabieg z trepanacją czaszki włącznie i to przy Jeździe z prędkością do 80 km na godzinę.
W końcowych dniach trudnych prób narastało zmęczenie zawodników, jury wprowadziło jednak wariant „A”, czyli krótsze czasy przejazdu, choć po ulewnym deszczu pogorszył idę stan dróg, które wiodły po terenach o podłożu gliniastym i trawiastym, po skałach i kamieniach Karkonoszy, Gór Kaczawskich i Izerskich. Nie wszyscy samodzielnie pokonywali „ściany płaczu”. Najtrudniej było w rejonie Rozdroża Izerskiego. Na wąskim kamienistym podjeżdżać tworzyły się korki, rajdowcy tracili czas, a „krasnoludki” nie wszystkim jednakowo pomagały. Jedną z tajnych prób terenowych zakończono sztuczną przeszkodą — schodami z grubych belek z drewna, które przy gwałtownych przyśpieszeniach zostały prawie pocięte przez opony
Na stromych wzniesieniach najeżanych wielkimi głazami zawodnicy wkładali wiele wysiłku, by utrzymać równowagę na swoich wspaniałych maszynach. Były też przejazdy przez rzekę Kamienną i efektowne, prawie ośmio metrowe skoki nad jezdnią (popis dla publiczności).
W tygodniowej próbie niezawodności motocykli najlepiej spisywały się szwedzkie Husqvarny, NRD-owskie Simsony i MZ oraz austriackie KTM-y.
Każdego dalia wzrastało zainteresowanie jeleniogórską sześciodniówką. Tłumy kibiców z kraju i z zagranicy, głównie z NRD, CSRS, Włoch i Skandynawii, docierały do najodleglejszych, lecz wyjątkowo widowiskowych miejsc na trasie. Dodrukowano listy startowe, szybko znikały pamiątki z mistrzostw. Rekord frekwencji obliczany na 40 tysięcy widzów zanotowano w szóstym dniu podczas motocrossu (wspólny start w dziesięciu grupach) w rejonie Góry Szybowcowej w Jeżewie Sudeckim.
Narażając się na ochlapani błotem, moto fani pomagali asom kierownicy wypchnąć motocykl pożyczali klucze, informowali kolejności miejsc rywali. W saldzie słychać było żywiołowy doping. Kibice używali też. dzwonków, piszczałek i flag narodowych. Oklaskiwali brawurową jazdę ludzi wytrwałych i odważnych, ich zaangażowanie i pasję walki o jak najlepsze lokaty w trudnych, terenowych warunkach. W sześciu dniach drogi krzyżowej — jak sami nazwali mistrzostwa świata motocykliści — bliską już była bariera wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
Reprezentanci Polski już przed imprezą realnie oceniali swoja możliwości, gdy twierdzili, tą miejsce w pierwszej piątce granica przyzwoitości, w trójce — wykonanie planu, a zwycięstwo — marzenie. Spełniła się pierwsza zapowiedź, w klasyfikacji o Trofeum Światowe FIM ekipa narodowa zajęła piątą lokatę, gorzej pojechali junior do lat 23, których sklasyfikowano na dwunastym miejscu. Dwu nastu Polaków zdobyło medal w tym trzech złote: Ryszard Augustyn, Ryszard Gancewski i Zbigniew Przybyła. O kolorze krążków” decydowała punktowa strata do zwycięzców poszczególnych siedmiu klas.
Oba główne trofea zdobyli w imponującym stylu motocykliści z NRD, prowadzący już od pierwszego dnia sześciodniówki. Spośród 403 uczestników im prozę ukończyło tylko 275. Od kilku dni w Jeleniogórskie nie słychać już warkotu silników, skończyły się wielkie emocje, odpoczywają nie mniej chyb zmęczeni organizatorzy i obsługa światowej rangi zawodów. Na początku były wprawdzie wpadki i zatarcia, ale szybko wyeliminowano. Zawodnicy, kierownicy ekip narodowych, kibice i dziennikarze (zjechała ich rekordowa ilość — prawie gratulowali działaczom z Jeleniej Góry i Wrocławia dobrej organizacji gigantycznej imprezy. I nią była to zasługa wyłącznie om bezpośrednio związanych z organizacją i obsługą, ale także tych z zewnątrz (zakładów pracy przedsiębiorstw, instytucji itp którzy natychmiast reagowała na wiele próśb organizatorów powodowanych nieoczekiwanymi wydarzeniami.
O skali trudności sprawnego przeprowadzenia imprezy może świadczyć dobitnie kilka danych. Do niezwykle skomplikowanego liczenia wyników w każdym zawodów użyto dziewięć komputerów (2 były w rezerwie), które 12 osób obsługiwało przez 15 godzin. W centralnej „drukarni” i na kopiarce w Biura Prasowym na sprzęcie Minolty (jeden ze sponsorów) sporządzono ponad 40 tysięcy stron wydruków. Systemem zastosowanych obliczeń zainteresowali się organizatorzy kolejnych sześciodniówek Francuzi i Szwedzi.
I jeszcze jedno sześciodniówka była przeprowadzona w Polsce po raz drugi — pierwsza była 20 lat temu w Zakopanem. Nie wykluczone, że następna odbędzie się n pięć, sześć lat, jeśli Polacy zechcą ją przygotować. Władze Międzynarodowej Federacji Motocyklowej, po wysłuchaniu oceny jeleniogórskiej imprezy, dokonanej przez swoich delegatów,, gotowi są bowiem ponownie ją ulokować w naszym kraju.