Za męstwo Szwecji 1978 czyli 53 ISDT – Jan Okulicz
Nagroda Watlinga, wielki puchar na drewnianej podstawie, przyznawany jest najdzielniejszym. Nie najlepszym, a najdzielniejszym. Pierwszy raz to trofeum przechodnie brytyjskiego przemysłu zdobyli Polacy w 1956 roku. Po raz drugi dostają je w Szwecji. Na pokrywie pozłacany motocyklista pędzi donikąd. Jest jakby symbolem pasji ludzi, którzy pokonują setki kilometrów na dwóch kołach połączonych ramą z metalowych rur, zawieszonych na twardych amortyzatorach. W czasach wygodnego podróżowania samolotem, samochodem, przybywa ponoć na świecie szaleńców jeżdżących po coraz gorszych drogach, a raczej bezdrożach…
Padł strzał i malowany w paski Indianin spadł z dachu. Takim obrazkiem z powieści Karola Maya zaczęta się dla większości zawodników sześciodniówka, nazywana tu chętnie i często igrzyskami olimpijskimi motocyklistów. Big Bengt, czyli lekko postrzelony biznesmen ze Szwecji, uważany przez swoich rodaków za cwaniaka a może hochsztaplera, wymyślił sobie kiedyś przed laty zbudowanie w południowej Szwecji miasteczka z dzikiego zachodu. Jako budulca użył starych podkładów kolejowych i slupów telegraficznych, jako że kolej i poczta postanowiły pozbyć się staroci. Powstał obiekt, do którego ściągnęły grupki wagabundów z całego kraju dla odgrywania tu scen westernowych, prowadzenia barów – salonów, dyskoteki, hotelu, campingu. Właściciel niezmiennie chodzi w kapeluszu kowbojskim, a na uroczystość otwarcia przybył konno.
Autentyczność tego obliczonego na zysk od początku do końca interesu, zepsuł naszym zawodnikom napis na tendrze lokomotywy wąskotorowej kolejki, na którą napadają systematycznie Indianie i bandyci, w trakcie podróży do jednego z fortów: „Akcyjne Towarzystwo Budowy Parowozów Warszawa 1930 r.” Kolej pochodzi z Unii Warszawa Wileńska – Radzymin…
Miejscowość Hestra jest odległa od High-Chaparallu u o trzydzieści piąć kilometrów. Nigdzie bliżej nie było dla Polaków miejsca. Zakwaterowanie trzystu dwudziestu zawodników, co najmniej dwukrotnie większej obsługi technicznej, kilkuset dziennikarzy oraz dwóch tysięcy osób, studentów, żołnierzy i porządkowych było sztuką nie lada, chociaż turystów w Szwecji nie ma już o tej perze. W ciszę tych uroczych zakątków, pełnych jezior i lasów dość brutalnie wdarł się hałas silników motocyklowych, ale skoro właściciele hotelików, lasów, posiadłości zgodzili się, by po ich terenach wiodły trasy rajdu, muszą ponosić teraz konsekwencje.
Polaka ekipa żyła obozowym trybem od początku. Zanim nad luksusowym schroniskiem turystycznym załopotała polska flaga I zawodnicy pobiegli na pierwszy trening, w równych szeregach stanęły motocykle: nowiusieńkie Husqvarny – z pobliskiej fabryki Joenkoeping i Simsony z NRD. Otworzono magazyn, zebrano prowiant, rozdzielono pracę na załogi poszczególnych samochodów. Jeszcze w przeddzień startu trener Mirosław Malec tłumaczył i wspominał
O rozwadze, nieściganiu się z pojedynczymi zawodnikami i jeździe za wszelką cenę do końca, bez zbiornika, na kulejącym motocyklu, do mety, aby w żadnym przypadku polski zespół nie został zdekompletowany. Przecież rok temu, w strasznych warunkach w Czechosłowacji gdzie Polacy zajęli trzecie miejsce, tytko jeden z weteranów –Zenon Wieczorek, dojechał do końca sześciodniówki.
Tym razem nie było również łatwo, a ostatni dzień niemal nie pogrzebał całych zawodów. Deszcz, który padał od dziesięciu dni nie rozmył wprawdzie szwedzkiej gleby, twardej l kamienistej ale nasączył okoliczne łąki i pola tak, że nie odbyły się jeszcze żniwa i sianokosy. Próby terenowe trzech dni odbywały się wprawdzie po piasku, ale czwartego i piątego start i meta rozpoczynały się właśnie na trawie. Małe Simsony z zespołu Wazy – siedemdziesiątki piątki i setki, przechodziły te codzienne sprawdziany nie najgorzej, to znaczy z jednym – dwoma upadkami. Gorzej było z Husqvarnami, na których w sześcioosobowym polskim zespole jechało czterech zupełnie nowych zawodników, na nie znanym im ostrych motocyklach. Ci nie zawsze mogli opanować nerwów I silników mających po 350 i 500 centymetrów sześciennych. Trener bezbłędnie odgadywał po czasach kto i ile razy leżał, chociaż kierowcy woleli się tym nie chwalić. Jasne było, że nie da się przejechać sześciu dni na zero, ale wiadomo też było, że spóźnienia i czas na próbach liczą się specjał, nie. Spóźnień Polacy nie mieli, ale
próby wypadały dość słabo. Dało się bez trudu zauważyć, że zespół Trophy jest młody i jeszcze nie przygotowany technicznie. Uspokojono się trochę, gdy motocykle paliły rano dobrze, próba przyspieszenia była wykonywana codziennie rano w zadowalającej normie. Walka o czas sprowadziła się do jazdy na próbach specjalnych i pokonywaniu przeszkód terenowych zgodnie z przepisami i możliwie najszybciej. Wyjeżdżano codziennie o szóstej rano. Po obejrzeniu trasy prób dnia następnego, o godzinie osiemnastej zawodnicy wracali nieludzko zmęczeni do domu. Lekarz i specjalista odnowy brali się za zdrowie zawodników i nikomu przez ten tydzień nie chciało się już chodzić na grzyby, których jest tu w Szwecji zatrzęsienie i podziwiać rupieci High-Chaparallu, armat i traktorów z lat tuż przedwojennych, maszyn i pojazdów Volvo, łodzi i sprzętu sportowego fabryki Joffa, które imprezę wspomogły finansowo.
Trener Malec i zespół obsługi dbali, by motocykle były sprawne a zawodnicy mieli części zawsze tam, gdzie można dokonywać napraw. Wszystkie posądzenia o niedozwolone remonty byty śmieszne I niedorzeczne, nikt też nie śmiał nawet pomyśleć, że nasi chłopcy mogą mieć podwójne motocykle, co niestety zdarzyło się w tej sześciodniówce. Zawodnikom włoskim i francuskim udowodniono taką podmianę i wykluczono ich z zespołów. Ale nie z tych zespołów, które rywalizowały z polskim, a z fabrycznych i klubowych.
Sześciodniówka zakończyła się wydarzeniem bez precedensu, a mianowicie skończyła się po pięciu i pół dniach!
Jazdy okrężnej w szóstym dniu było niedużo, był natomiast motocross obliczony na 28 minut, w którym zawodnicy musieli wykonać sześć okrążeń. Małe motory do klasy, 175 cm przeszły trasę dobrze. Polacy jechali wręcz doskonale. Uruchamiali motory na starcie bezbłędnie I przybyli na metę o czasie i na czołowych miejscach. Niestety w Masach większych działy się Iście dantejskie sceny. Zawodnicy topili się w biocie głębokich rowów, bezradnie, zaklejeni błotem od stóp do głów dreptali w mazi, rozpaczali, z każdą sekundą przybywało ich na skraj głębokiej wyrwy. Niektórzy, zdesperowani, dołączali się do tonących w błocie kolegów. Doskonale pojechał silny i wysportowany chłopak z Ostródy Leszek Sas. Właściwie przeniósł w rękach Husqvarnę z pracującym silnikiem. Zręcznie omijał żywe przeszkody Zbigniew Banasik z Kielc, chytrze przemykał się poboczami gdzie istniały resztki trawy Czesław Sędrowicz. Cały ten wysiłek poszedł na marne. Organizatorzy nie potrafili w trakcie zawodów zmienić trasy, poszerzyć jej nie było na miejscu ludzi, którzy powinni błyskawicznie podjąć decyzję. Skrupulatnie zaś wypełniła misję policja zwykła ( wojskowa. Przykro było oglądać w trakcie zakończenia zawodów ognie sztuczne ! myśleć o niepotrzebnym zmęczeniu walką, błotem. Nie wynagrodziła przecież tych rozczarowań porcja znakomitej polędwicy na dziko i piwo serwowane przez barmana z westernu. Deszcz padał, jury niewyraźnie ogłaszało wyniki I nikt dokładnie nie widział polskiej czwórki zuchów, wspinających się na podium po swoje trofeum za drugie miejsce w Srebrnej Wazie, tuż po Włochach i piąte w Trophy. Wszystkim za to podobał się ogromny puchar Watlinga za męstwo.
Trener Malec, człowiek który wprowadzi! do programu swojej pracy jazdę na nartach biegowych, rozbieranie i składanie motocykli na czas, przez tygodnie ćwiczył jazdę motocyklową w różnych warunkach, wreszcie zdobył odpowiedź na pytanie, czy słusznie robił organizując tylko różnych zajęć wzbudzających podejrzenia konkurentów z innych dyscyplin motocyklowych i angażując w swoją działalność tak wiele środków. Zdobył dla swoich chłopaków buty i stroje, doskonale firmy motocyklowe poczęły nareszcie składać oferty, że dostarczą sprzęt i zapewnią serwis. I chociaż tym razem nie zagrano jeszcze Polakom Mazurka, nagroda za męstwo, za jazdę dzielną i ofiarną, za piękną postawę wynagrodziła łudzi z Ostródy, Gdańska, Olsztyna, Bielska-Białe, Kielc i Cieszyna. Szkoda tylko, że 53 sześciodniówka zorganizowana była źle i w miejscu, którego na pewno nikt nie polubił-Jeśli kiedyś będą motorowe igrzyska, sześciodniówka motocyklowa zajmie w nich poczesne miejsce. Przeciętny motocyklista po kilkunastu kilometrach jazdy w terenie pociera zesztywniałe ramiona, masuje zdrętwiałe nogi. Jeździec sześciodniówki przez cały tydzień dzień w dzień musi przejechać trzysta kilometrów, zatrzymuje się na chwilę w punkcie kontroli czasu, krząta się przy motocyklu, przeciera oczy i jedzie dalej. Zespół osłabiony brakiem jednego zawodnika przestaje się liczyć. Zbiera każdego dnia piętnaście tysięcy punktów karnych > tym samym kończy się sen o sławie.
PONIEDZIAŁEK – DZIEŃ PIERWSZY.
Wyjeżdżamy z maleńkiej miejscowości Hestra obok leśnego rezerwatu, kolejno samochodami. Dwóch menażerów i dwóch zawodników w każdym. Motocykle są już od wczoraj w parku maszyn. Sprawdzone, przyjęte przez komisję techniczną. Na częściach zawieszenia białe ślady farby izotopowej z wyrysowanym numerem startowym. Tych części nie wolno wymieniać. Zaplombowane są dodatkowo elementy silnika, amortyzatory, wahacze. Długim mikrofonem połączonym z aparatem dwóch ludzi w kurtkach Volvo mierzy ilość decybeli. Motocykl nie może być zbyt głośny. Od kilku dni pada deszcz, jest przenikliwe zimno, przecież to zaledwie sto kilometrów od morza. Obok ogromna ilość jezior. Krajobraz jak na Pomorzu.
Trener Malec jest niespokojny. Cały rok przygotowań zależeć będzie od tego startu. Walczył o zgrupowania, narty w zimie. Teraz ten program wzbogacony o opiekę lekarską, trenera sportów uzupełniających, psychologa ma procentować w postaci wyników.
Szosa jest mokra, samochody obciążone benzyną, sprzętem, częściami zapasowymi. High Chaparall, śmieszne miasteczko Dzikiego Zachodu w centrum Szwecji, silnie strzeżone jest przez prawdziwą MP, czyli Militari Police. Rozciągnięto sieć radiostacji a na lądowisku ustawiły się dwa policyjne helikoptery. Wzdłuż wąskiego korytarza wytyczono start. Elektryczne zegary przy każdej pełnej minucie wydają trzy pełne krótkie piski i ostatni długi. Sznur zawodników ustawia się przed wejściem do parku maszyn. Wejść wolno na dwie minuty przed startem. Napięcie wzrasta choć jest całkiem zimno. Kolejno, trójkami wyprowadzają motory na linię startu. Motocykl trzeba uruchomić w ciągu minuty, potem dopiero go pchać, ale zwłoka kosztuje pięćdziesiąt punktów. Odrobić je na trasie jest bardzo trudno. Czech na Jawie Tatran kopie raz za razem rozrusznik, a błękitny dym nijak nie chce się pojawić w rurze wydechowej. Polacy na Simsonach nie mają kłopotów, ale nawet te kilka sekund wyczekiwania na dźwięk pracującego silnika jest bardzo denerwujące. Czterech Polaków na motocyklach produkcji NRD odjeżdża bezbłędnie w konkurencji Zespołu Wazy. Gorzej jest ze szwedzkimi motorami Husqvarna zespołu Trophy. Polacy dostali je zbyt późno. Motory są dość kapryśnie. Malutki Zbyszek Nowicki sześć razy kopie starter, w końcu silnik opornie ale zaskakuje. Tłum Amerykanów piszczy i gwiżdże, gdy ich zawodnicy odjeżdżają dla animuszu, na tylnych kolach.
Na pierwszej próbie z fabrycznego zespołu Simsona odpada czołowy zawodnik Mauersberger . Świeca z cylindra wyrywa się razem z gwintem. Cała nadzieja fabryki NRD w Polakach.
Zenon Wieczorek, stary motocyklista nie może ustawić swojego serwisowego samochodu przed PKC -punktem kontroli czasu. Młodzi żołnierze, długowłosi i w okularach wypychają siłą jego Mercedesa na szosę, a przecież w lesie aż czarno od pojazdów serwisowych, porozrzucane są kanistry z benzyną w ścieżkach czarnych od błota. Cały czas mży deszcz. Na drugim etapie wypadek. Amerykanin Dane Leibach leży w rowie na plecach. Motor na szosie pod samochodem. Kierowca Saaba zajechał mu drogę, zawodnik nie może wstać, prosi o lekarza, narzeka na ból kręgosłupa.
Na półmetku etapu mechanicy Husqvarny bronią się przed wydaniem części. Nie znają Polaków, dziwią się, że tak krótko jadą, a już trzeba coś wymieniać. Trener Malec jest przerażony jakością niektórych części, przede wszystkim tłumików. Trzeba je zmienić przed wjazdem na metę, ale kiedy? Co zrobić z oponami, przecież też muszą być zmienione.
WTOREK-DZIEŃ DRUGI.
Zupełnie niespodziewanie świeci słońce. Motocykle Polaków palą na starcie bezbłędnie. Włosi, Czesi, działacze z NRD są zupełnie zaskoczeni. Nasz zespół na pierwszym miejscu. Wyniki próby są doskonałe. Trener Malec, który zaleca ostrożną jazdę prosi jednak chłopaków o odrobinę sportowej złości na próbach specjalnych. Simsony jadą doskonale, najlepszy jest Zbigniew Kłujszo, potem Ryszard Gancewski. Na tego ostatniego nikł specjalnie nie liczył. „Ganc” uważany jest w zespole za nowicjusza. Próba jest krótka, ale piaszczysta i koła żłobią w gruncie głębokie koleiny.
Krzysztof Serwin z zespołu Trophy na Husqvarnie leżał na próbie. Potem zabłądził. Na PKC wjechał w ostatniej minucie tolerancji. Biedny Herbert Gaier uderzył dźwignią hamulca ręcznego o drzewo. Nie zauważył, że hamulec skrzywił się i blokuje przednie koło. Przy każdej próbie dodania gazu Gaier fikał kozła.
Dwóch trenerów USA wyciąga tabliczkę z napisem Radar, ale żadnego radaru nie ma. Jest natomiast komisarz na motocyklu, który ściga Gancewskiego, aby pokazał mu znak farby na obręczy koła na dowód, że Polak nie wymieniał piasty wraz z obręczą. Znaku nie widać, bo obręcz brudna, przykryta warstwą błota. Po półmetku okazuje się jednak, że zespół polski zajmuje trzecie miejsce, a tylko błąd komputera był przyczyną chwilowej euforii, kiedy to podano, że prowadzimy.
ŚRODA – DZIEŃ TRZECI.
W parku maszyn coraz goręcej. Niektórzy zawodnicy pokładli maszyny na ziemi, reperują, zmieniają ogumienie. Obok bezradnie przyglądają się mechanicy i trenerzy. Pomagać nie wolno, przepisy zabraniają nawet podawać części. Kilku zawodników dopina kaski i gna na start pchając motocykle. Przejechano szwedzkiego arbitra. Stał odwrócony i nie słyszał krzyku. Jeden z zawodników zabiera ze sobą cały widelec z kierownicą. Wiezie go nie wiadomo dlaczego na trasę. Czy wyrzuci czy będzie go zmieniał w krzakach? Coraz więcej motocykli trzeba pchać za linię startu. W zespole polskim podjęto ważką decyzję. Po południu wymieniamy opony. Dobrze poinformowani mówią, że w środę do bazy imprezy przyjedzie król Szwecji, Tymczasem do pierwszego punktu kontroli czasu większość zawodników nie zdąża w swoim regulaminowym czasie. W pierwszej próbie moto-crossowej leży w plasku Gancewski. Potem okazuje się, że leżeli wszyscy. Wyjazd z lasu na łąkę jest tak trudny, że nie sposób utrzymać motocykla na kołach. Przewracali się i nowicjusze i rutynowani zawodnicy. Czesław Obłoczyński najechał niechcący swego konkurenta Włocha Medarto. Przewrócili się obaj, podnieśli i popędzili dalej. Dowiadujemy się, że Amerykanin wpadł na pień i złamał obojczyk. W zespole odnawiają się stare
kontuzje. Trzysta kilometrów dziennie daje się we znaki. Szwedzi zaostrzają kontrolę. W parku maszyn pokazują się cywilni kontrolerzy. Patrzą na ręce, przyglądają się dokładnie. Operacja zmiany opon wypadła doskonale. W czasie średnio czterech minut wymieniana jest jedna opona wraz z dętką. Zawodnicy przetrenowali to wcześniej na obozach w Bydgoszczy i w górach. Każdy z kierowców otrzymuje na punkcie benzynę, smaruje sobie łańcuch, czyści błoto,: sprawdza zawieszenie. Pokazują się Polacy z Polonii szwedzkiej. Chcą pomóc, chcą coś robić, ale pracować przy motocyklach mogą tylko zawodnicy. Nowicjusz w zespole, Leszek Sas z Ostródy skarży się, że jego Husqvarna wpadła w grzęzawisko do siodła, a gdy wygrzebywał się z topieli, wpadł mu na plecy jakiś KTM. Obaj grzebali się przez kilka minut Potem gonił stawkę. Jak twierdzi ,nigdy przedtem nie poruszał się na motocyklu z taką szybkością. Krzysztof Serwin miał również swoją przygodę dnia. Obok starych wojskowych bunkrów trzeba było pokonać dwa wysokie progi betonowe. Serwin pokazał tam iście motocrossową sztukę. Poderwał przednie koło i trzymając silnik motocykla na wysokich obrotach wjechał na beton z taką szybkością, że zawodnicy, którzy dźwigali na rękach swe motocykle przystanęli zobaczyć co to za szaleniec. Pomimo bezbłędnego serwisu, szybkiej zmiany opon w Husqvarnach i Simsonach, trener Malec jest niepocieszony. Po obliczeniu wyników okazało się, że upadki środowe popsuły cały plan wejścia na drugą pozycję. Goniec z biura sędziowskiego przyniósł biuletyn i zapanowała konsternacja. Polska na czwartym miejscu. Za Włochami na SWM, kierowcami RFN na Zundappa i Czechami na Jawach.
O czwartym miejscu przesądziły upadki na próbach.
Pozostało teraz tylko oczekiwanie i jazda bez spóźnień. Jeśli ktoś z konkurencyjnego zespołu Wazy wycofa się, jego zespół przestanie się liczyć. Strata zawodnika musi kosztować dużo. Piętnaście tysięcy punktów dziennie jest nie do odrobienia. Lekarz drużyny, chirurg Wojciech Dulowski też nie ma zadowolonej miny. Coraz bardziej boli noga Sędrowicz. Narzeka na prawą stopę, nie może uruchomić motocykla. Specjalista od odnowy biologicznej,! Maciej Popiel codziennie masuje, zaleca kąpiele. Silnie kuleje Czesław Obłoczyński. Kolano boli go zresztą od lat. Pewnie w tym roku trzeba będzie je operować.
O trzy miejsca przesunął się polski zespół na Husqvarnach. Jeśli zajmą piąte miejsce, to trener obiecuje, że będzie ich nosił na rękach. Z Jury przyszła też wiadomość, że jeden z Amerykanów przejechał pod szlabanem. Tuż przed pociągiem. Zamiast dyskwalifikacji zapłacił sześćset koron i wszystko jest znowu dobrze.
Był król, młody, trzydziestoparoletni-letni- życzliwy, uśmiechnięty, w skórzanym brązowym płaszczu. Latał wcześniej helikopterem nad trasą, a potem przechadzał się po uliczce wypełnionej punktami serwisowymi. W ostatniej chwili wyciągnięto go spod kół jednego z pędzących do mety motocyklistów. Jest naprawdę niebezpiecznie. Zdążający do mety zawodnik nie zważa na żadne przeszkody. Krzyczy i jedzie.
W czwartym dniu ma szaleć policja z radarami. Kilku zawodników nie stanęło przed czerwoną chorągiewką w czasie przejazdu króla i zapłacili punktami karnymi.
Lat dwudziestu trzeba było, by polscy motocykliści ponowili swój sukces i zajęli w największej imprezie motorowej świata cenne drugie miejsce, tuż za zdobywcami Srebrnej Wazy. W latach powojennych nasz zespół liczył się bardzo. Później było coraz gorzej, a wreszcie zupełnie źle. Obecnie droga do sukcesu była bardzo trudna, trudniejsza z każdą godziną sześciodniowej imprezy. O pierwszych trzech dniach pisaliśmy w poprzednim numerze Sportowca. O najtrudniejszych chwilach teraz.
Wiele spraw związanych z rozwojem rajdów motocyklowych musiał trener Mirosław Malec.
DZIEŃ CZWARTY – CZWARTEK
Ponure ostrzeżenie trenera Malca sprawdziło się. Zza żywopłotu wyjechał niespodziewanie samochód tuż przed Polakiem. Ryszard Gancewski uratował się w ostatniej chwili. Gdy pół samochodu, długi przód amerykańskiego krążownika zatarasował drogę, motocyklista pochylił motor, w ostatniej chwili przemknął tuż obok, cudem unikając wypadku. Drugą podobną przygodę miał również Zbigniew Banasik. Przed betonowym bunkrem dojrzał gramolących się po kamieniach motocyklistów, bez namysłu zredukował biegi, otworzył gaz i postanowił przejechać karkołomną trasą po szczycie betonowego bunkra. Czy jednak-zabrakło szczęściarzy też-poprzednicy wyślizgali tak oponami kamienie, dość, że tylne koło zsunęło się, a chłopak spadł boleśnie tłukąc rękę.
Doskonale pojechał Stanisław Olszewski. Wygrał klasę. Ten zawodnik, niewysoki i niezbyt silny ma ogromny talent. Scaburri, najlepszy z Włochów nie ma dla niego słów uznania. Włosi mówią, że Polacy powinni coraz częściej jeździć na ich maszynach. Ale Simson z NRD również niczego nie brakuje Gorszy dzień ma Zbigniew Kłujszo. Leżał na próbie. Nie wie skąd taki kryzys w tym dniu.
,,Docent” Malec nazywany ostatnio ,,Kojakiem” z powodu braku owłosienia na głowie i wyjątkowej przenikliwości umysłu boi się, że ten dzień kryzysowy może zepchnąć zespół niżej. Podobnego zdania jest wiceprezydent FIM – Bogdan Matuszak, honorowany bardzo przez gospodarzy.
Jakby na potwierdzenie tych słów słabo jedzie Nowicki. Chłopak wywraca się na próbie terenowej raz za razem i przyjeżdża na metę bardzo zmartwiony. Delegat do jury, Andrzej Kwiatkowski ma interesujące wiadomości. Sędziowie na motocyklach wykryli, że Włosi wymienili dwa motory. Zawodnik zjeżdżał do lasu na jednym motorze i wyjeżdżał z niego na innym. Ten oplombowany i oznaczony farbą reperowano, a na drugim przybrudzonym błotem mknął dalej. Po szybkim remoncie zabierał naprawiony motor w drugim okrążeniu i jakby nigdy nic chciał wjechać do parku maszyn. Szwedzi wykryli szalbierstwo. Kierownictwa zespołu włoskiego złożyło oświadczenie, że nic o tych machinacjach nie wiedziało. Za niedozwoloną pomoc wyeliminowano pięciu zawodników.
PIĄTEK – DZIEŃ PIĄTY
A jednak jest drugie miejsce! Czesi i Niemcy złapali sporo punktów karnych, ale do Włochów dzieli nas duża różnica. Ci, którzy chcieli oszukać sędziów, nie należeli do zespołu Wazy. Srebrne naczynie z czasów Georga II pojechałoby z pewnością do Polski. Zbigniew Gancewski jest jednak jeszcze bardzo młodym’ zawodnikiem. Trener oglądał go w czasie motocrossu do końca i wstydził się. „Ganca” poniosły nerwy. Odkręcał gaz zupełnie nie tam, gdzie należało, przewracał się w piasek, wpadał w taśmy i wyjeżdżał z powrotem na trasę nie w tym miejscu co trzeba. Malec bał się, że sędziowie mogą zawodnika wykluczyć, a to równałoby się tragedii. Próba odbywała się w wielkim wyrobisku piasku. Usypano specjalnie dla zawodników skarpy, jakieś wyrzutnie, progi, a wszystko po to, aby utrudnić im życie. ; . .
Menażer Simsona pan Horst Schmerze błaga Polaków o ostrożną jazdę. Jeden z Francuzów już trzeci dzień jedzie bez amortyzatora. Nie ma zapasowego. Dostał wreszcie jeden od Polaków. Wiezie go na wszelki przypadek w kieszeni kombinezonu. Ciągle nie ma czasu na naprawę. Ci wolniejsi po prostu nie zdążają. Z punktu siódmego dowiadujemy się, że Olszewski miał zderzenie z traktorem i ledwie jedzie.
Simson z numerem trzynaście przyjeżdża na punkt solidnie pokiereszowany. Błotnik zadarty, kierownica krzywa, zbiornik paliwa przedziurawiony. Malec natychmiast organizuje naprawę. Wszystko trzeba rozebrać, pozdejmować. Szczątki motoru wepchnięte zostają do parku maszyn. Rano Stasio Olszewski wniesie części do parku maszyn i w dziesięć minut przed startem musi dokonać naprawy. W najgorszym przypadku zabierze części na trasę i będzie reperował w punktach kontroli czasu. Musi mieć tylko tak wszystko przygotowane, aby nie tracić ani sekundy czasu. Plan się udał. Części wymieniono zgodnie z regulaminem. Najbardziej przejmował się tym wszystkim Mieczysław Ziemiński, szef ekipy, który stał na punkcie tuż przed metą. Okazało się, że gdy Olszewski wyprzedzał traktor, dziewczyna siedząca za kierownicą postanowiła skręcić na pole. Chłopak nie miał szans zahamowania, tylko błyskawicznie przewrócił motor na ziemię, ale i tak doszło do zderzenia z przednimi kołami ciągnika. Całe zdarzenie trwało kilka sekund. Olszewski poderwał się błyskawicznie, uruchomił silnik i wskoczył w biegu na siodło, Na krzywym motocyklu pędził do mety.
DZIEŃ SZÓSTY – SOBOTA.
Malec przestał dowcipkować. Jest drugie miejsce i decydująca próba. Przed startem każdemu powtórzył dwa razy: „Pamiętaj nie jedziesz sam, pracujesz dla zespołu. Wylecisz z trasy, zepsujesz wysiłek całego zespołu. Nie róbcie błędów”. Motory palą na starcie, ale Husqvarny nie tak dobrze jak Simsony. Kłóci się to wyraźnie z wielkim hasłem nad startem „Najlepsze są Husky Product„. Może mieli na myśli maszyny do szycia, rzeczywiście świetne.
Wszyscy zawodnicy: na szwedzkich motocyklach, cała polska szóstka ma w tym dniu eksperymentować i uruchamiać motocykle różnymi sposobami. Trener zaleca: „Palić z pierwszego kopnięcia startera lub wcześniej, delikatnie naciskać kilkakrotnie starter. Sprawdzajcie jak lepiej”. Jedna i druga metoda nie daje najlepszych wyników. Jeden ze Szwedów dwadzieścia minut na przykład biegał pchając oporny motocykl, zanim silnik zaczął pracować.
Etap jest krótki, zaledwie sto kilometrów. Zaraz potem motocross. Herbert Gajer zmienia lampę. Dostał nową, która ma więcej przewodów, a czasu na naprawę i zastanawianie się niedużo. Czy zaświeci? Szwedzi są bardzo uczuleni na punkcie przestrzegania przepisów, a szczególnie tego, który każe palić światła cały dzień. Gdy wszystkie motocykle są już w parku maszyn, słynny ze swej siły trener z Ostródy Janusz Patyczek łapie Malca wpół i nosi na rękach. To wszystko po to, aby „Kojak” się odprężył..
Na kwadrans przed motocrossem zaczyna padać deszcz. Cały teren nasiąknięty wodą. W policjantów odzianych w białe płaszcze wstąpił chyba demon. Rozpychają wszystkich zawodników i działaczy, przepędzają ludzi. Zasada tego motocrossu jest następująca. Po okrążeniu zapoznawczym wszyscy gaszą na starcie silniki.
Na sygnał startera uruchamia się silnik, błyskawicznie wrzuca bieg i odjazd. Kto pierwszy dopadnie łuku, ten ma szansę na wygranie.
Trawa szybko zamienia się w błoto. Twarze po pierwszym okrążeniu są nie do rozpoznania. Numery zaklejone błotem. Tylko po kolorach hełmów można rozpoznać kto jest kto. W siedemdziesiątkach piątkach Olszewski jest drugi, Kłujszo tuż za nim. W setkach pierwszy ze startu wyrywa Gancewski, ale potem popełnia błąd i spada na dalsze miejsce. Czesław Obłoczyński ma ponownie zmartwienie. Trasa wiedzie w lewo, a lewa noga go boli. Kończy jednak pięć okrążeń w dwudziestu ośmiu minutach. Już wiemy, że nasz zespół Wazy nie może być dalej niż na drugim miejscu.
W klasach większych tragedia. Teren jest już tak rozjeżdżony, że w głębokim rowie toną motocykle. Jakiś szalony Amerykanin skacze wraz z motorem nad głowami gramolących się w błocie ludzi. Zupełnie jakby skakał nad beczkami ze specjalnej wyrzutni. Motor ląduje po paru metrach, nogi motocyklisty machają w powietrzu wysoko nad głową. A jednak przejechał. Na krawędzi przeszkody stoją następni, niezdecydowani. Jedni zawracają, inni chcą nabrać rozpędu. Co chwila ktoś dołącza do grona umorusanych, czarnych od mazi ludzi. Widowisko staje się coraz okrutniejsze, depczący w błocie poruszają się coraz wolniej. Mdleją im ręce i nogi. Motory są coraz cięższe. Z każdym okrążeniem jest gorzej. Zawodnicy zostawiają motory, biegną po jakieś gałęzie, żerdzie. Nikomu z opiekunów trasy nie przyjdzie do głowy pomysł, że można ją przecież rozszerzyć, rozbudować o suche kawałki gruntu. Biurokracja. Nie ma zgody, nie wolno. Polacy radzą sobie dobrze. Przejeżdżają bokiem, nie tracą w błocie szybkości. Coraz dalej odsuwa się publiczność. Francuz, który zatopił w błocie tylne koło, zatrzymuje zawodników, namawia do strajku, potem pomocy, w końcu klęka i płacze. Sędrowicz wyszukuje odrobinę twardszego gruntu i rusza. Za nim inni.
W ostatnim biegu jedzie tylko Sas. Leszek jest wysoki, silny, ale niedoświadczony. Błoto jest już bardzo rozrzedzone nowym atakiem deszczu, rozrobione nogami. Cały zespół stoi przy rowie, gdzie zakopują się motory. Nikt nie baczy na brudne twarze, mokre dresy i kombinezony. Czekają na Leszka. Już ruszyli. Polak jedzie daleko z tyłu. Pierwsi już wpadli do rowu. Szarpią motocykle, usiłują uruchomić silniki. Za radą trenera Leszek zeskakuje z motocykla parę metrów wcześniej. Jedna ręka trzyma wyciśnięte sprzęgło, drugą podkręca gaz i skacze w dół wraz z motorem. Maszyna lżejsza o jeźdźca wyrywa do góry, jedzie jak koń spięty ostrogą, przeciąga chłopaka przez rów i natychmiast zapada się pod jego ciężarem. Ale jedzie! Powoli metr za metrem odsuwa się od pułapki i za chwilę „daje gumę”, czyli wyrywa przednie koło w powietrze. I znowu powtarzają się dramatyczne sceny. Polak jest już daleko. Malec, który zdawało się wie o motocyklach wszystko, przyznaje, że takiego zdarzenia jeszcze nie widział.
Na drugi dzień okaże się, że ta próba, która kosztowała tyle sił i nerwów, zmęczenia ludzi i maszyn będzie anulowana. Sześciodniówka zakończyła się po pięciu i pół dniach, co jest wydarzeniem nie notowanym w historii tego sportu. Nasz zespół Wazy zajął drugie miejsce, Trophy piąte.
W niedzielę High Chaparall opustoszał. Tylko deszcz lał po staremu, a w parku maszyn zostały ogromne kupy śmieci, plamy na asfalcie po benzynie i oleju. Skończyły się igrzyska, ludzie pojechali odpocząć, leczyć kontuzje/Motory wrócą do fabryk i warsztatów, a na innych ci sami ludzie w najbliższą sobotę wystartują zapewne do motocrossu lub rajdu. Ludzie są nie do zdarcia.