Zimowy cross wiosną Jan Okulicz 1979

W zimie na motocyklu się nie jeździ. Wprawdzie można, ale po co? Klimat jest niesprzyjający, mróz wciska się każdą dziurką skórzanego kombinezonu, sensu nie ma.

Jak człowieka bardzo przyciśnie, to złapie jakąś cezetkę, raz dwa złoży i pogna do lasu. Po godzinie wraca do domu i na ’ kilka dni ma dosyć”.

Tak tłumaczył mi Czesław Obłoczyński zjawisko zwane głodem sportu. Trzymał przy tym lewą stopę wysoko na oparciu krzesła, jako że skuta była całkiem świeżym, gipsowym opatrunkiem.

,,Na czym polega niefart?

Właśnie na znalezieniu w glinie niewidocznego kamienia, o który trzeba zawadzić stopą, nie zmieszczeniu się w zakręt, obramowany twardymi świerczkami. Jak człowiek ma coś sobie zrobić, to w motocrossie go okazja nie minie. Całą jesień leczyłem nogę po sezonie, z bolącą łękotką wywojowałem srebrny medal, a teraz dwadzieścia minut i bęc!

Czy jest na świecie sprawiedliwość? Ciągle jednemu?”

Zima minęła spokojnie chociaż pracowicie. Jedyny magister od motocykli, trener Mirosław Malec, zwany z powodu swoich teorii i dyplomu „docentem„, zadbał, żeby tym najlepszym się nie nudziło. Po srebrnym medalu w High Chaparall puścił chłopaków do Austrii na jakiś motocross i zapowiedział, że od listopada koniec z leniuchowaniem. Od czasu objęcia przez Malca urzędu w Polskim Związku Motorowym ludzie poczuli, że należą do sportu. Najpierw już we wrześniu zabrał im motocykle. Polecił przywieźć do Warszawy umyte i zakonserwowane Husqvarny, obejrzał sprzęt, zabrał i orzekł, że za wodnicy w listopadzie mają zgłosić się w Warszawie z dresami i spodenkami. Wybrał piętnastu najlepszych, a zarazem najbardziej zmęczonych i posłał na leczenie do Krynicy. Sam zaś zagłębił się na kilka dni w lekturze wyników młodszych motocyklistów, którym zamierzał oddać czarne, doskonałe Husqvarny. Wprawdzie nie miał nawet pięćdziesięciu procent pewności, że zarząd PZM wygrzebie gotówkę na nowe maszyny, ale Malec od dawna zawierzył swoje mu wyczuciu starego zawodnika, lisa wielu rajdów i crossów wiedzy nabranej w AWF i odrobinę zasadzie, że kto nie ryzykuje, w kozie nie siedzi „Głód motocykla” podsycał Malec umiejętnie. A więc w grudniu otworzył zlecenia dla najlepszych rehabilitantów i znawców treningu ogólnorozwojowego i wysłał wraz z nimi swoją kadrę do Spały. Poprosił tylko przed wyjazdem o zajęcia w terenie i saunę, a sam pojechał na poszukiwanie ośrodka, gdzie w styczniu mógłby z chłopakami pojeździć na nartach. Planował zajęcia w Cetniewie, ale ponieważ ma ambicję i czuły jest szczegół nie na punkcie swojej dyscypliny, pożegnał Cetniewo, kto wie czy nie na zawsze…

Dialog trenera z urzędnikiem wyglądał mniej więcej tak:

Podobno jesteście niesfederowani – zapytał człowiek za biurkiem.

Tak – powiedział spokojnie Malec.

O, to będzie trudno, mamy trzy zgrupowania centralne… .

A moje jest jakie?-zainteresował się, .Docent„.

Nie pan jest z PZM. Poza tym nasze województwo ma tu pierwszeństwo i też trzymamy dla Gdańska miejsca dla trzech zgrupowań.

To interesujące, a jak z miejscem w hali?

Boję się, że przed szóstą rano i po dwudziestej drugiej.

To co pomyślał Malec nie nadaje się do druku. Jego ludzie pojechali do Wałcza i prawie natychmiast stamtąd ruszyli w góry. Kilometry przebiegnięte na nartach biegowych, bogaty program zajęć halowych – zdumiały instruktorów. Po kilku dniach motocykliści, ludzie nawykli do szybkości, śmigali na nartach jakby trenowali zjazdy od lat. Marzył Malec, że wprowadzi do zimowego treningu ski-bo- by, co bardzo pewnie przydałoby się zawodnikom jako że wiele w tym cudacznym pojeździe cech pokrewnych motocyklowi. Cóż, kiedy okazało się, że nie wiadomo udzie można je kupić. Po namyśle dali spokój. Cykl zimowy został zamknięty. Pierwszy trening na motorach od być się miał w Szczecinie. Na tym samym torze, gdzie odbywać się będzie eliminacja mistrzostw świata Józef Seredyński, działacz ofiarny, opętany urokiem jednośladu, dał znać swoim wileńskim akcentem, że pogoda w Szczecinie wiosenna i najwyższa pora się ścigać. Przyjechali. Karawany samochodów przemierzyły całą Polskę. Kolejno na parkingu stawały samochody z Cieszyna, Ostródy, Olsztyna, Gdańska, Warszawy. Zjawiła się dwudziestka Szwedów Którym aż ręce drżały z chęci pościągania się z Polakami. Zawitała też trójka najlepszych zawodników fabryki Simson, która wyposaża Polaków w piekielne motocykle z mikroskopijnymi silnikami 75 cm. Po wizycie tych jeźdźców zagranicznych obiecywał sobie Malec najwięcej. Szwedzi za gościnne przyjęcie zostawić mieli dwie nowiuteńkie Husqvarny i jeden silnik. Los chciał inaczej. Nie zastawili.

Tor szczeciński jest gliniasty. Woda stoi na nim długo, a po deszczu dziesiątki kół tworzą głębokie koleiny, z których nie sposób wyjechać. Seredyński chciał jak najlepiej, a wyszła źle. Ciężki spychacz zdjął skorupę śniegu i lodowe podłoże, dokopał się do gliny. Resztę załatwiło słońce. Glina po nocnym przymrozku twarda jak beton, już w południe zmieniła swoją konsystencję i przeobraziła się w lepką maź. To przeraziło Szwedów. Całe popołudnie debatowali nad czymś w hotelu, zjedli doskonałą kolację i Oświadczyli, że mają przykrą wiadomość która zmusza ich do powrotu. Nocnym promem odpłynęli, pozostawiając Polakom głowy pełne domysłów.

Na sobotni trening pojechali z hotelu wszyscy. Wyruszali kolejno z parkingu, gdzie błota było najmniej, tuż po znaku startera, który machał flagą, gubiąc co chwila kalosze w błocie. Najtrudniejszy był podjazd pod „małą trumnę”. Bardziej doświadczeni Zbigniew Kłujszo, Stanisław Olszewski, Czesław Gancewski, Czesław Obłoczyński jechali równym tempem, bez szybkiego otwierania szpulki gazu, gwałtownego zrywania przyczepności tylnego koła. Grupa młodzieżowa miała więcej problemów. Nowicjusze wiosłowali szeroko nogami w błocie, usiłując pomóc w ten sposób motorom. Silniki ryczały na pełnym gazie jakby od ilości obrotów w tej brunatnej mazi mogło się zmienić. Wystarczyło, by pod górką zatrzymał się jeden motor i z wolna zaczynał obsuwać, a już cała reszta nadjeżdżających z tyłu nie miała szans na ruszenie z miejsca. W kolejnych biegach liczba jeźdźców topniała, zostali tylko najlepsi. Nie można już było poznać kto leżał, a kto dotrwał bez kontaktu z ziemią, wszyscy wyglądali jak straszydła. Natychmiast do zimnego hydrantu utworzyła się kolejka umorusanych postaci, chętnie nadstawiających zawodniczy przyodziewek pod strumień wódy. Ci z końca kolejki brodzili po strumykach i kałużach usiłując doczyścić przynajmniej buty i oszczędzić sobie skrobania warstwy zasychającego błota.

Zawodnicy przywieźli z trasy nowinę, że jeździec z Ostródy, młody zawodnik Polito odniósł ciężką kontuzję kręgosłupa. Dramatyczną plotkę zdementował sam zainteresowany, który w końcu nadjechał do parku maszyn, poruszając się niezbyt szybko, ale własnych siłach Wykopyrtnął się tuż za górką jadący za nim motocykl spadł mu z wysokości czterech, czy pięciu metrów na plecy. Cudem jakimś, taplającemu się w błocie Policie nie stało się nic, poza kilkoma sporymi siniakami. Gorzej zakończył bieg Obłoczyński. Spory głaz, niewidoczny w błocie, podbił podnóżek przeciął but i uszkodził jedną z kostek śródstopia. Zawodnik dowlókł się do mety zanim zdjęcie radiologów było gotowe, wiedział doskonale, że na kilka tygodni będzie wyłączony z dalszych jazd. Męską decyzję podjął Malec. Zatrzymał kolejny bieg i powiedział. „Tu już więcej nie będziemy jeździć. Dzień przerwy i spotykamy się w Kamieniu Pomorskim, jeśli trasa okaże się przejezdna Wieczorem, w hotelu, jakby zapomniano o sprawie toru. W pokoju Malca zebrali się trenerzy Opiekun kadry zaczął:

Mamy pól roku do Sześciodniówki. Włożyliśmy dużo pracy i oczekuję od was pomocy w pewnej sprawie. Otóż mam dwóch zawodników i zbyt mało miejsca w kadrze, by zmieścić tam ich obu. Jeden jest wzorem pracowitości, ambicji, hartu. Drugi obija się, nie trenuje,. używa życia. Pierwszy nie ma w poważniejszych imprezach wyników, drugi jeździ doskonale i bez treningu prawie zawsze zajmuje dobre miejsca. Którego zabrać?”

Cisza jaka zapanowała w pokoju, była wyraźnym dowodem złożoności problemu.

Mam jeszcze drugą sprawę – ciągnął Malec. – Jeden z młodszych zawodników zachował się niestosownie, gdy sytuacja zmusiła mnie do oddania lego starego motocykla innemu koledze. Cóż powiedział ten młodzian? Powtórzył swoje nazwisko, powiedział. że się musi cenić, ma obiecaną Husqvarnę i na nowiutką cezetkę nie wsiądzie więcej, ponieważ nie chce zepsuć swojej marki, kręcąc się na seryjnym motorze. Wysiałem go do domu”

Znów cisza wiec Malec mówi dalej : ,,

Chciałem przy okazji, powiedzieć o drobnej sprawie – bieganiu. Jeden z młodych zawodników zatelefonował do mnie i powiedziały ..Trenerze, niech pan nie każe mi więcej biegać. Śmieją się ze mnie. Gdy wybiegam z klubu pokazują mnie palcami. Mówią do mnie, że jestem frajer. U nas nawet kolarze nie biegają”. Temu chłopakowi bieganie jest akurat bardzo potrzebne, ale on zwyczajnie nie lubi systematycznie trenować. Powiem szczerze. Jestem zmęczony i nie będę więcej ciągnąc nikogo za uszy do mistrzostwa. Każdemu kto do nas przychodzi, mówię – masz być mistrzem świata, zachowuj się tak, byś siebie i mnie nie zawiódł. Dobry zawodnik, taki, który kocha jazdę, przebije się sam”.

Po raz pierwszy w motocyklowym światku usłyszałem w Szczecinie słowo transfer. Okazało się, że kilka klubów otrzymało sporo pieniędzy, które postanowiono zamiast na szkolenie, wydać na zakup zawodników. Oczywiście trafione zostały boleśnie kluby w małych miejscowościach w których nie ma potężnego przemysłu. Nie ulega wątpliwości, że Gdańsk jest miastem bardziej atrakcyjnym od Ostródy, a trener z Ostródy, Janusz Patyczek, człowiekiem trudnym, bo goni swoich zawodników do pracy. Wymaga porządku w warsztacie i regularnych treningów. To, że w naukę jazdy chłopaków włożył wiele pracy, własnego zaangażowania i wychował wielu doskonałych, sześciodniówkach jeźdźców, nie ma teraz znaczenia. To prawda, że jego zawodnicy pracują pochyleni nad maszynami kilka godzin w fabryce, a dopiero później dostają zgodę na urwanie się z pracy na trening. To również prawda, że otrzymują z klubu niewielką, symboliczną pomoc finansową, która nie liczy się przy sumie oferowanej w Budowlanych Gdańsk. Nikt tylko nie pomyślał, że odchodzący, dwaj najlepsi zawodnicy, pozbawiają młodzież klubową wzorców, ponieważ trener Patyczek, pomimo swej niezwykłej sprawności, nie wykona tak wspaniałych skoków, jak wyczynowcy. Chyba, że nie będzie to potrzebne, bo dzisiejsze bioto nigdy nie wyschnie…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *