Motocyklowa dynastia Kodymów

Historia Antoniego Kodyma związana jest z historią sportu motocyklowego w Sochaczewie tak mocno, jak to tylko możliwe. Każda wzmianka o motocyklach i wyścigach wywołuje uśmiech na jego twarzy i widać, że pasja stała się jego całym życiem. Jednak ta historia zaczęła się daleko od Sochaczewa, ponieważ pan Antoni przyszedł na świat w 1938 roku w podlaskiej wsi Popielów, położonej niedaleko Węgrowa. Już jako dziecko interesował się mechanizmami i motocyklami. Po raz pierwszy na motorze siedział w wieku sześciu lub siedmiu lat, kiedy pokazywał uczącemu się koledze jak jeździć na niemieckim Zaku, mimo, że sam nigdy wcześniej na żadnym nie jeździł. W wieku 15 lat udał się do rodziny w Warszawie, aby tam uczyć się w warsztacie elektryki samochodowej. Po trzech latach powrócił do domu i zakupił swój pierwszy motor – wojskowy MZ ES. W międzyczasie pracował jako czeladnik w Sokołowie, a w wieku 21 lat otworzył swój pierwszy warsztat w Węgrowie. Rozwój warsztatu zatrzymało powołanie do wojska, lecz tam także nie wytrzymał długo bez kontaktu z maszynami, naprawiając motocykle i inne pojazdy, które akurat tego potrzebowałyW Sochaczewie pan Antoni pojawił się dopiero po powrocie z wojska i, jakżeby inaczej, od razu znalazł takich samych pasjonatów motocykli jak on. Władysław DudzińskiBogdan Zakrzewski, Zbigniew Rutkowski i oczywiście Antoni Kodym. Te nazwiska na stałe wpisały się w historię Sochaczewa, bowiem to ci czterej panowie w 1963 roku powołali do życia Sochaczewski Klub Motorowy. „Szarak” w nazwie klubu pojawił się dopiero po jakimś czasie. Kariera pana Antoniego została jednak zatrzymana przed wypadek motocyklowy, w którym doznał pęknięcia czaszki oraz uszkodził rękę. Motorowa przygoda pana Antoniego rozwijała się ze wsparciem żony i dzieci, które biegały po torach w Sochaczewie lub Plecewicach. Po wypadku przestał jeździć w rajdach. Zajął się naprawianiem i dbaniem o motocykle w klubie, ale przede wszystkim był w głównej mierze odpowiedzialny za powstanie toru motocrossowego w Sochaczewie i opiekował się nim dopóki zdrowie mu pozwoliło.

Jaki ojciec, taki syn

Pasja do motocykli i sportów motorowych przekazywana jest w rodzinie Kodymów w genach. Syn pana Antoniego, Tomasz, już od małego wzorował się na tacie i także chciał nie tylko pracować przy motocyklach, lecz przede wszystkim ścigać się na nich. Można powiedzieć, że jaki ojciec taki syn i będzie to stwierdzenie pasujące jak ulał do Tomasza i Antoniego Kodymów. Syn od małego pomagał w warsztacie i stawiał ojca za wzór. Kiedy w warsztacie nie było czasu, ani miejsca, żeby troszczyć się o własny wygląd, pan Antoni niejednokrotnie, zamiast paska, korzystał z kabla, który znalazł pod ręką, aby utrzymać spodnie na swoim miejscu. Kilka razy zdarzyło się, że syn potrafił robić dokładnie to samo tylko po to, żeby być jak tata. Tomasz, zanim zajął się pracą przy motocyklach, już jako mały chłopak pomagał kolegom z osiedla naprawiając im rowery. Pierwszym motocyklem Tomasza był, oczywiście modyfikowany razem z tatą, model WSK 125, ściągnięty z Warszawy. Dwa egzemplarze tego modelu, jeden z silnikiem Jawa 50, do dziś znajdują się w kolekcji rodziny Kodymów. Okres, w którym Tomasz Kodym się ścigał zbiegł się, a może raczej spowodował, ogromne zainteresowanie tym rodzajem sportu w Sochaczewie. Duży wpływ miały na to na pewno jego sukcesy, m.in. powołanie do Kadry Narodowej Enduro w 1986 roku, w 1987 roku wystartował w swojej pierwszej Sześciodniówce (Drużynowe Mistrzostwa Świata) w Jeleniej Górze. Przez następne lata cztery razy startował w Sześciodniówkach, dwukrotnie był wicemistrzem Polski w rajdach Enduro i wielokrotnie zajmował czołowe miejsca w Mistrzostwach okręgu i Strefy Centralnej. Pan Antoni, mimo wieku i choroby, cały czas żyje motocyklami i wciąż jest członkiem SKM „Szarak”. Kiedy opowiada o swojej historii, a zwłaszcza o kolekcji, którą udało mu się zebrać, widać błysk w jego oczach. A kolekcja ta robi wrażenie. Znajdują się w niej m.in. trzy Osy nr 3 – bordowa z 1966, czerwona z 1964 i zielona z 1962 roku, z których pan Antoni jest niezwykle dumny. Dopóki zdrowie mu pozwalało niemal każdą wolną chwilę spędzał na sochaczewskim torze, gdzie obserwował rajdy i doradzał każdemu, kto chciał go wysłuchać, a osoby, które stawiały swoje pierwsze kroki w sporcie motorowym niejednokrotnie same przychodziły do niego i pytały o wszystko, co związane jest z motocyklami. Ta niezwykła pasja żyje w nim cały czas, o czym z resztą nie omieszkał wspomnieć i zdaje się, że daje mu ona siłę do walki z chorobą.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *