66 ISDE w Povazskiej Bystrzycy 1991 rozmowa z Wojciechem Renczem
Do Povazskiej Bystrzycy pojechali tydzień wcześniej. Chcieli dobrze się przygotować, choć do końca i tak Jest to niemożliwe. Na motocyklowych mistrzostwach świata w rajdach Enduro zawodnikom nie jest znana dokładna trasa, a tym bardziej odcinki tajnych prób. Wszyscy jednak trenują przed imprezą, aby poznać teren. Dla Wojtka Rencza z Wrocławia – zawodnika KS Turów Zgorzelec, te pierwsze dni zakończyły się pechowo, a wszystko przez kaski firmy „Techno Tak jak wszyscy, Polacy ostro trenowali przed startem, aby możliwie najwięcej objeździć leśnych dróżek. I stało się. Wojtek prowadził całą naszą grupę juniorów. W pewnym momencie szarpnęło kaskiem wrocławianina i gałąź, o którą zahaczył nieszczęśliwie nie zsunęła się po osłonie, ale sięgnęła, kalecząc ją. Na rozcięte wargi założono mu w pobliskim szpitalu cztery szwy. Nie, nie poddał się. Motocykliści to twardziele i co tam takie „draśnięcie”. A wszystkiemu winne były nieodpowiednie kaski, w jakie zaopatrzono na miejscu naszych zawodników. Osłona szczęki znajdowała się za nisko. Cała ekipa po tym wypadku otrzymała nowe, droższe kaski – już odpowiednie. Tak to bywa z oszczędnościami. Kto był na jeleniogórskiej Sześciodniówce, ten wie, jak wyglądają takie imprezy. Kolorowe busy, zastępy mechaników i setki motocyklistów. O powodzeniu startujących decydują oczywiście zdolności samych zawodników (sześciodniowe zmagania muszą ukończyć w komplecie – juniorzy w czwórkę, seniorzy – w szóstkę), dobra klasa motocykli oraz oczywiście obecność krasnali. To bynajmniej nie są miejscowe leśne ludki, lecz tacy faceci, którzy nie jeżdżą gorzej od uczestników imprezy, a są wszędzie i pomagają swoim. Ta ekipa, która ma więcej krasnali, łatwiej jedzie. W teamach Włoch i Francji na jednego startującego przypadało nawet po piecu krasnali, którzy zawsze mogą popchnąć motocykl, czy podać część do wymiany.
W Polskiej ekipie taką rolę spełniał trener kadry Krzysztof Serwin (za TM-ami) I Zbigniew Banasik (za Simsonami) oraz jeden fabryczny serwisant. Wojciech Rencz startował właśnie na Simsonie. Wyrób fabryki byłej NRD jeszcze usiłuje konkurować z innymi, ale trudno mu będzie utrzymać się na rynku. Niemniej sprzęt to jeszcze w miarę tani, a przez to dostępny. Wrocławianin o Simsonie będzie śnił po nocach…
Pechowe starty
Z sześciu dni najgorszy był ten pierwszy:
Nie odpaliłem swojego Simsona już na starcie – opowiada Wojciech Rencz.
Po odebraniu motocykla z zamkniętego parku maszyn, należy ustawić się na starcie i uruchomić maszynę w ciągu minuty, a następnie przejechać 30 metrów. Łatwo powiedzieć – to proste. Mnie się nie udało i zarobiłem na wstępie 20 pkt. karnych. Tak zaczęła się straszna nerwówka.
Poślizg na rosie
Poślizg na rosie pierwszego dnia były na trasie cztery próby: dwie crossowe i dwa ekstra testy (utajnione)
Zwykle w pierwszym przejeździe poznaje się trasę. Nikt jeszcze nie wie, na którym odcinku będą mierzone czasy, ale na pierwszej pętli można rozpoznać teren. Naszym zawodnikom powiedziano jednak, że pierwsze okrążenie będzie mierzone, więc wszyscy pojechali na pełnym gazie, co później okazało się błędem. Informacja była zła i jak się okazało fatalna w skutkach dla Rencza.
Była ósma rano, gdy po uporaniu się z maszyną ruszyłem na trasę. Pędziłem nie oszczędzając gazu. Na niepozornym zakręcie wpadłem w poślizg na mokrej trawie (rosa). Poleciałem jakieś 20 metrów. Gdy się pozbierałem, zauważyłem wygiętą dźwignię biegów. Po zjechaniu z próby z naszym krasnalem wyprostowaliśmy dźwignię. I, o zgrozo, stwierdziłem, że na drugiej pętli – tej ocenianej na czas – nie mogę redukować biegów. Zostałem na czwórce i gdy pokonałem 20 km spotkałem nasz serwis. Zamiast szybkiego ratunku zaczęła się mozolna wałka z pokrywą skrzyni, śrubami. Cztery razy musiałem rozbierać i składać skrzynię, aż wreszcie po 47 minutach mogłem ruszyć dalej. Miałem potworne spóźnienie, odrobiłem tylko 7 minut. Niewiele brakowało, a Wiktor Iwański (Zagłębie Miedziowe Głogów) wypadłby z trasy już pierwszego dnia. Po kraksie podejrzewano, że złamał rękę, ale na szczęście skończyło się na potłuczeniach i mógł jechać dalej.
Gwóźdź do kolekcji
W drugim dniu Rencz miał te same problemy -znów nie uruchomił motocykla, chociaż poprzedniego dnia w ramach wieczornych zajęć trenował wyłącznie odpalanie niemieckiej maszyny. Do pokonania była ta sama pętla, ale w odwrotnym kierunku. I znów pech, tym razem „kapeć”. Wielki zardzewiały gwóźdź powędrował później do reprezentacyjnej kolekcji Wojtek wymienił dętkę w 4 minuty. Jednak przypłacił to kontuzją ręki. Było to widać, kiedy po przyjeździe na metę po raz drugi zdejmował, koło, aby wymienić oponę. Nie miał już takiej siły w rękach.
Organizatorzy i tak dołożyli 10 minut, aby motocykliści nie szaleli po mieście, gdyż spiesząc się na metę usytuowaną w centrum powodowali kolizje. Nasz zespół juniorów awansował z 10. Miejsca na 8.
Do nieba
Rencz zapalił wprawdzie motocykl na starcie, ale nie wyjechał ze strefy i kolejne 20 pkt. karnych obciążyło jego konto. Była to dla niego jedyna kara tego dnia. Niestety, inni nie uniknęli strat. Maciej Wróbel i Andrzej Tomiczek, podobnie jak trzech zawodników gospodarzy, zabłądzili. Strzałka wskazywała kierunek do… Nieba. Nasi ruszyli na ścieżkę, którą zapamiętali z poprzedniego dnia. Na PKC mieli spóźnienie po 2 min., co oznaczało 240 pkt. karnych. W kolejnym, czwartym dniu po raz pierwszy Rencz zapalił Simsona i oszczędził sobie i drużynie 20 pkt. kary. Wszyscy jechali coraz lepiej. Pech dosięgną! Inne ekipy. Śmigłowce miały tego dnia sporo pracy. Nie nadążały ze zwożeniem poturbowanych motocyklistów. W szpitalu zaroiło się od połamańców. Z walki odpadł Jaroslav Beran z zespołu gospodarzy. Na próbie crossowej miał wypadek – wyrwał bark i trafił do szpitala.
Pod okiem szefa w Povazskiej Bystrzycy zjawił się szef PZMot. – Andrzej Witkowski. Każdy chciał się pokazać z najlepszej strony, ale należało jednocześnie pamiętać, że to przedostatni dzień i nie można zaprzepaścić włożonego wysiłku. Nasi „wykręcali” czasy w pierwszej dziesiątce. Chodziło już nie tylko o to, aby zaimponować prezesowi, ale udowodnić, że i na juniorów warto postawić. Teraz do Słowacji było, blisko, ale za rok Sześciodniówka odbędzie się w Australii. Przedostatniego dnia pecha miał tylko Wiktor Iwański. Spadł ze skalnej półki i pokaleczył dłoń. Doktor Jacek Kawarecki nie chciał brać odpowiedzialności za jego start w motocrossie:, Jeśli pojedziesz, to na własną odpowiedzialność. Iwański nie mógł poruszać palcami, ale pojechał i osiągnął metę. Okazało się, że ryzykował niepotrzebnie.
Niewypał ostatnim akordem Sześciodniówki był jak zwykle motocross. Najpierw wystartowały 80-tki. Polacy chcieli się jeszcze poprawić i jechali bojowo. Tomiczek był pierwszy, Wróbel – trzeci, Rencz – szósty, Iwański (kontuzja ręki) – dojechał, i… Winnych pertraktacjach namówiono zawodników na pokazowy przejazd, aby przynajmniej w ten sposób zrekompensować zawód. A na crossowy stadion przybyło 20 tys. kibiców udał się debiut naszych dolnośląskich motocyklistów w 66. Sześciodniówce. Czy jednak związek stać będzie na wysłanie tak licznej ekipy (4 juniorów 6 seniorów) do Australii?
Junior Trophy: 3. Polska (Bogdan Warchoł, Wiktor Iwański – obaj Zagłębie Miedziowe Głogów), Wojciech Rencz – Turów Zgorzelec, Mariusz Czachor – Pałac Młodzieży). Do zwycięskiego zespołu USA zabrakło 200 pkt. Złoty medal zdobył M. Czachor, Iwańskiemu zabrakło 15 sek., Warchołowi – 90 sek., Rencz – brąz.
Katarina Price (Wielka Brytania, nr 218) była jedyną kobietą w gronie startujących. W klasie 250 ccm dosiadała Yamahy (z uwagi na niski wzrost zawsze potrzebna była skrzyneczka, aby mogła wsiąść na motocykl) i na 120 startujących zajęła 51 miejsce (pokonało 50 facetów). Co więcej, podczas całej imprezy zawsze dbała o makijaż, ani śladu błota.
W Lidzbarku Warmińskim odbędzie się 22 bm. ostatnia eliminacja MP w motocrossie. W tej konkurencji Rencz w tym sezonie nie startował w kraju. Od 3 tygodni jest jednak zawodnikiem Zagłębia Miedziowego i na nowym motorze (kawasaki) będzie miał większe szanse. Ostatnia eliminacja MP w Enduro odbędzie się 29 bm. w Siemiatyczach. Rencz zajmuje drugie miejsce za Wróblem.