54 ISDT Neukirchen RFN 1979- Jan Okulicz
Motocykle? Ach, wiem, to tam, gdzie koszary. Pojedzie pan prosto, potem skręci w szeroką, betonową drogę, w sam raz dla czołgów i zatrzyma się tam, gdzie stacjonują pancerni”.
Przy stoisku informacyjnym kłębi się tłum ciekawskich, obok poczta i bank, nie, co dalej kiosk z pamiątkami. W bramie szlaban, w końcu jest to teren wojskowy. Miody okularnik z opaską na ramieniu mówi: ,,Halt Ausweiss bitte”. Koszary Stegskopf są puste, pozostało trochę żołnierzy dla utrzymania porządku, tak zwany stan minimalny. Sprzęt wojskowy jest starannie ukryty, przyjechało tu przecież kilka tysięcy ludzi, związanych z przemysłem motocyklowym.
Ogólne wrażenie nie jest przyjemne. Na placu alarmowym rozsiadły się szeroko znane firmy – KTM, Maico, BMW, Simson, Jawa. To te najbardziej znane, jest jeszcze oczywiście Zundapp oraz Kawasaki, Suzuki, jako że Japończycy po wielkich sukcesach w Europie nie spoczęli na laurach. Polski zespół przyjechał na tereny sześciodniówki prawie tydzień wcześniej. Trener Mirosław Malec wybrał niewielki hotel, przygotował garaż dla motorów i magazyn sprzętu.

Foto : Ryszard Gancewski na Simsonie GS 100
NIEDZIELA
Dzień przyjęcia motocykli. Mechanicy Simsona po raz ostatni przeglądają motory. To poważna sprawa dla całej firmy, Polacy zdobyli mistrzostwo Europy w rajdach, są znakomici, nie stawiają wygórowanych warunków… Każdy z motorów przeglądany jest ponad godzinę. Inżynier z Simsona przynosi listę poprawek. Stanisław Olszewski chce nieco niższe siodło, Czesław Obłoczyński prosi o zmianę ustawienia dźwigni hamulca, tak by pasowała pod środek podeszwy ciężkiego motocyklowego buta.
W Burbach, gdzie mieszkają Polacy, wszyscy już wiedzą, że to właśnie mogą być mistrzowie, że są to wicemistrzowie poprzedniej sześciodniówki, zawodnicy na motorach małych, ale walecznych. Od rana pada deszcz. Trener Mirosław Malec zaleca spacer do lasu. Grzybów w RFN nie zbierają, a więc dla naszych chłopców jest to gratka niebywała. W końcu połowa z nich to mieszkańcy Mazur i lasów Kielecczyzny. Doktor warszawskiej AWF Maciej Popiel prowadzi cala stawkę na półtoragodzinny trening, jak codziennie. Doktor Wojciech Dulowski martwi się Cześkiem Obłoczyńskim, który na zgrupowaniu w Ustrzykach złamał nogę i jeszcze w pełni nie doszedł do sit.
Motocykle przyjęte są do parku maszyn bez zastrzeżeń. Wprawdzie Simson Obłoczyńskiego spadł z podwyższenia w czasie badania i trzeba było coś tam spawać, ale właściwie to nie problem. Aparat spawalniczy jest na miejscu, części zamiennych pod dostatkiem, więc nie ma sprawy.

Foto: Czesław Obłoczynski Simson GS 100 Six Days 1979
Do Siegen, odległego o 30 km, wyjeżdżamy samochodami. Na stadionie Leimbach najpierw oglądamy pokazy grupy podstarzałych gospodyń domowych, potem spadochroniarzy, wreszcie policjanci z Hamburga prezentują swoje umiejętności na motocyklach BMW. Skoki przez dziesięciu leżących funkcjonariuszy, sztuczki na ciężkim stabilnym motorze, w końcu piramida na jej szczycie córka szefa, który dźwiga ją na swych barkach.
Ludzie z zainteresowaniem przyglądają się zawodnikom. Polacy w czerwonych dresach z napisem Polska, Niemcy z RFN w czarnych kostiumach. Jest ich ponad pięćdziesięciu. Ludzi w niebieskich kurtkach z napisem USA około czterdziestu. Spiker pozdrawia każdą ekipę w jej języku. Kaleczy niemiłosiernie słowa, ale wrażenie pozostaje. Bundeswehra też jest odmieniana w wielu przypadkach. Generał taki a taki pomógł, dał coś tam, zabezpieczył łączność. Sypią się zaproszenia, szczególnie Francuzom zależy na tym, by ich odwiedzić. Francuzi przecież organizują następną sześciodniówkę.
PONIEDZIAŁEK
Po niedzielnym porannym deszczu ziemia nieco obeschła. Pozostały niewielkie kałuże, trawa jest jakby bardziej zielona. Rano cala okolica spowita jest w gęstej mgle. W parku maszyn stoją mokre motocykle. Wprawdzie Malec przysięgał, że każdy Simson może służyć także, jako łódź podwodna, ale… Nigdy nic nie wiadomo. Staszek Olszewski uruchamia silnik bez trudu. Zbigniew Kłujszo ma kłopoty, jego silnik milczy. Teraz, za dziesięć punktów karnych, będzie pchał Simsona, aż miniaturowy silniczek nie prychnie strużką spalin i nie zabzyczy jak komar. Z przejęcia zalał świecę.
Po kolei wyjeżdżają z parku maszyn zbiorniki zatankowane. Serwisy opon kręcą się z przenośnymi butelkami, napełnionymi sprężonym powietrzem, po kilkunastu minutach są już na pierwszym odcinku. Olszewski jest niezadowolony, wszędzie błoto i dziury. Na niego skierowane są oczy kilkudziesięciu Włochów, Signorelli nie jest już tak pewien wygranej jak rok temu. Słońce piecze coraz mocniej, szlak znaczą zrzucone kurtki i okulary. Na każdym punkcie kontroli czasu polski zawodnik ma opiekuna. Dostaje paliwo, coś na ząb, czyste okulary, kilka stów otuchy, Gancewski ma kłopot, w jego motocyklu przestał działać pierwszy bieg. Trener Malec popędził na trasę, stanął w miejscu gdzie były skaliste podjazdy. Tam jedynka jest nieodzowna. Gancewski się nie poddaje. Dwa razy gaśnie mu silnik. Za to Olszewski – i Kłujszo radzą sobie doskonale. Przewrócił się Zbyszek Banasik, on zwykle rozkręca się powoli. Olszewski wygrywa z Signorelli o dwadzieścia sekund.

Foto: Zbigniew Kłujszo i Stanisław Olszewski wyprowadzają motocykle z parku maszyn ISDT 1979
Na punkty kontroli czasu wpada chmara motorów. Małe klasy brzęczą niby rój much. Obok trasy uwija się na motocyklach i z wypchanymi plecakami tłum krasnoludków. Tak nazywani są pomocnicy zespołów, albo – mówiąc inaczej – skarżypyty, pomoc z boku jest, bowiem surowo zabroniona. Grozi dyskwalifikacją, ale ryzykują wszyscy. Przygodni widzowie też nie próżnują, za zdjęcie, stanowiące dowód otrzymania niedozwolonej pomocy, jury nie płaci, ale przyjmuje je chętnie. Staszek Olszewski zranił sobie poważnie szczękę, uderzył gdzieś o gałęzie. Kłujszo stłukł obojczyk. Pozostali jadą dobrze.
Z trasy dochodzą alarmujące wieści. Włoch Ganni z zespołu Wazy złapał ponad trzydzieści minut spóźnienia, co właściwie eliminuje jego drużynę z dalszej walki. Fatalny upadek na trasie crossu ma Francuz, przyjeżdża specjalna karetka, terenowy samochód, wspinający się po błotnistych rozjeżdżonych pagórkach.
Na punkt kontroli czasu, tuż przed netą, wjeżdżają zawodnicy. Teraz pora na przygotowanie części i narzędzi la jutro. Kto ma czas, ten reperuje swój sprzęt przed metą pierwszego dnia. Większość ludzi ma za sobą dwa razy sto pięćdziesiąt kilometrów plus dwa motocrossy. Normalny motocyklista po trzydziestu kilometrach rozciera ścierpnięte pośladki. Tu nie ma chwili odpoczynku. Ponoć są protesty miejscowej ludności. Motory, ryczące a wysokich obrotach, płoszą krowy owce, jednak władza ma inne zdanie, a każdym skrzyżowaniu kilku policjantów pokazuje drogę, zatrzymuje ich, właśnie dla motocyklistów.
Oddalonego punktu. Nie ma zachwyconej miny. Prowadzi Wioch Pieroni. Polacy są w czołówce, cala czwórka Wazy jedzie nie najgorzej. Obłoczyński narzeka na zdrowie, ale on tak, co roku podobnie krzywi się Kłujszo. Doktor Dulowski szykuje się do zeszycia szczęki Olszewskiemu. Są to przygotowania trochę na wyrost, doktor jednak musi być przygotowany na najgorsze, przecież zawodnik zespołu Armii Brytyjskiej Geoff Young połamał się solidnie i zaprzepaścił szanse swojego zespołu. Czesi są od początku niepocieszeni, ponieważ dwóch ich czołowych kierowców Jiri Posik i crossowiec Jiri Stodulka wycofali się przed zawodami. Jiri Posik przyjechał do RFN z niezaleczoną kontuzją, na treningu złamał sobie kość uda i ponownie powędrował do szpitala.

Foto: Stanisław Olszewski Simson GS 75 ISDT 1979 RFN
Wszyscy Polacy dojechali do mety. Zespół Wazy jest w nie najgorszej sytuacji. Mechanicy Simsona tuż przed wjazdem do parku maszyn podali naszym komplet opon. Motocyklista zmienia taką oponę w niecałe pięć, sześć minut. Dwie łyżki pomoc solidnego buta, okutego żelazem i potem krótki zastrzyk sprężonego powietrza i opona jest nabita.
Wieczorem szef Komisji Motocyklowej PZM Andrzej Jabłkowski przynosi z jury najnowsze wieści. Zawodnicy są już wtedy w łóżkach. Codziennie rano, o piątej, pobudka, gimnastyka, starto siódmej. Koszary Stegskopf są wieczorem ciche,. Przechadzają się tu tylko policjanci z miejscowego komisariatu i patrolują niezbyt przekonani o swojej misji żołnierze. Pod barakami są podobno dobrze zamaskowane ciężkie urządzenia wojskowe.

Foto: Gancewski Ryszard PL Simson GS 100 Ralf Hubner DDR Simson GS 100 ISDT 1979
WTOREK
Dzień zaczął się mgliście. Niby pogoda taka jak w poniedziałek, ale jednak nie taka sama. Słońce pokazało się jak bezbarwna kula i nie osuszyło trawy. Do parku maszyn wchodzi się na dziesięć minut przed startem. Najpierw mistrz Europy, Staszek Olszewski, razem z nim Zbyszek Kłujszo. Nie są wcale pierwsi, wyprzedziło ich kilku Włochów. Stoją przy maszynach, malusieńcy jak krasnale, i zawzięcie kłócą się między sobą.
Olszewski ma na brodzie dwa szwy. Kłujszo też narzeka, boli go bark, ale Zbyszek zawsze lubił po użalać się nad sobą. Reszta ma przyjść nieco później. W parkingu wszystko odbywa się w myśl tego samego scenariusza. Powietrze do gum, przyklejenie na zbiorniku taśmy z czasami. Tym razem motocykle zagrały od razu, od pierwszego kopnięcia.
Rysiek Gancewski i Czesiek Obłoczyński to druga para. Im też zagrało jak trzeba. Zespól Wazy już, więc jedzie. Teraz tylko Trophy, tu jest gorzej, dwa SWM nie zapaliły na starcie. Mechanicy nie są zachwyceni pracą silników. Rozmowa jest zabawna. Wioch mówi: ,,Macchina Italiana„- i tu następuje trel imitujący pracę silnika, rześko wchodzącego na wysokie obroty. Potem:,.Macchina Polacca” i piosenka jest znacznie opuszczona w tonacji. Ciekawe, przecież obie „macchiny” są włoskie.
Dwa motocykle Polaków nie zapaliły. Sto punktów do tylu. Do parkingu dociera lotem błyskawicy ponura wieść Olszewski miał na próbie crossowej wywrotkę. Złapał kilka „figur” i skrzywił teleskop. Teraz trzeba się modlić, żeby dojechał do punktu, gdzie są potrzebne części. Ma też rozciętą głowę. Na mokrej trawie wszedł w poślizg i tylne koło wyrznęło o kamień. Będzie spora strata, dobrze, że informacja o spóźnieniu na kolejny PKC nie jest prawdziwa.
Policja zatrzymuje na szosie samochody, drogę przecina rajd. Megafon huczy, proszą trenera zespołu włoskiego do odebrania maszyny Pieroniego, który miał wypadek.
Dopiero po dziesiątej na tablicy w biurze zawodów wywieszają wyniki. Polski zespól jest czwarty za RFN, Czechosłowacją i NRD. Różnice są spore, ale do odrobienia. Gorzej jest w Trophy, miejsce ósme i o medalu trudno marzyć. Liderzy mają 38 pkt karnych, my 432. Kolejna wiadomość – Brytyjczykowi rozsypał się silnik, ale czy to tak ważne? Polaka też to może spotkać.
Próbę przyspieszenia przegrywamy. Start do takiej próby jest zabawny. Sędzia pomocniczy za tylnym kołem motocykla stawia szczotkę, a jego kolega macha flagą. Nerwowi całą trasę pokonują na tylnym kole, przyklejeni do zbiornika paliwa.
Trener Malec, w długich skarpetkach i drewniakach, dosiada treningowej Jawy. Trafia akurat na przejazd nowicjusza w zespole, zawodnika kieleckiego Knappa. Polak jedzie powoli, wyprzedza go Szwajcar. Tego Malec nie może wytrzymać, reprymenda jest ostra. Najlepiej jedzie Krzysztof Serwin. Przed startem do crossu strzela Wszystkie polskie motory palą rano dobrze, ale co nasi mieli otrzymać za nieposłuszeństwo silników – już dostali. Dwa razy po 50 punktów ustawia naszych chłopców z zespołu Trophy na dziewiątym miejscu. Niezbyt daleko wprawdzie od Szwedów i Holendrów, ale to pociecha słaba. Mogło być miejsce piąte. Niepotrzebnie wywrócił się na próbie Leszek Sas z Ostródy, pokrzywił kierownicę Zdzisiek Knapp. Gdybyśmy mieli sześciu Serwinów! Można by myśleć o pierwszym miejscu. Dziesięć samochodów jest na trasie, każdy ma benzynę, coś do picia, olej, narzędzia. Nawet doktor Wojciech Dulowski służy za serwisanta, chociaż nawyki do bardziej skomplikowanej, chirurgicznej roboty.
Szef biura prasowego podaje ciekawe dane – helikopter – dla szybkiego transportu rannych, 20 karetek, pojazd terenowy, 100 przeszkolonych ochotników z Czerwonego Krzyża. Dziennikarzom dają na wyjazdy na trasę Yamahy, Herkulesy i KTM. Od jutra mają być też terenowe Toyoty. Polacy jadą nieźle, chociaż niezbyt szybko. Podobno to dobra taktyka, byle dojechać w komplecie. To liczy się najbardziej.
ŚRODA
Ranek jest jak zwykle chmurny. Mgła. Prawdziwa jesień. Do okolicznych wiosek zjeżdża coraz więcej ludzi. Tak jakby motocykliści z całej Europy właśnie tu wyznaczyli sobie spotkanie. Ludzie koczują w namiotach, przyczepach, w okolicznych hotelikach, bowiem już dawno nie ma miejsc.
Wszystkie polskie motory palą rano dobrze, ale co nasi mieli otrzymać za nieposłuszeństwo silników – już dostali. Dwa razy po 50 punktów ustawia naszych chłopców z zespołu Trophy na dziewiątym miejscu. Niezbyt daleko wprawdzie od Szwedów i Holendrów, ale to pociecha słaba. Mogło być miejsce piąte. Niepotrzebnie wywrócił się na próbie Leszek Sas z Ostródy, pokrzywił kierownicę Zdzisiek Knapp. Gdybyśmy mieli sześciu Serwinów! Można by myśleć o pierwszym miejscu.
Już na pierwszym crossie przykra niespodzianka. Zbyszek Nowicki z Trophy staje w trakcie próby. Biegną minuty. Zatkany jest filtr powietrza, stratą oblicza się na siedem minut. Za to Staszek Olszewski na swoim Simsonie dokazuje cudów. Gnac z niebywałą prędkością jest od konkurentów z klasy o 15-20 sekund. Taką samą stratę mają do niego nasi zawodnicy.
Obłoczyńskiego boli noga, a po trawie i koleinach nie sposób jechać inaczej niż podpierając się, co chwila. Jest jakoś trudniej, teren rozjeżdżony, więcej podjazdów, stromych spadków, łatwo wywrócić się na prostej drodze.
Do polskiego stanowiska przychodzi coraz więcej gości. Jazda Polaków obserwowana jest z zainteresowaniem. Czy mogą odrobić straty? Pesymiści mówią, że nie dadzą rady. Raczej należy liczyć, że któryś z zespołów u góry tabeli nie dojedzie w komplecie. Wtedy, za brak zawodnika, kary są straszne. Liczone w tysiące punktów.
W konkurencji Trophy Kanadyjczycy, Finowie i Hiszpanie stracili po jednym zawodniku. W Wazie, podobnie, po jednym spisali na straty Francuzi, Anglicy i Holendrzy. Sześciodniówka jest morderczym sprawdzianem ludzi i maszyn.
CZWARTEK
Pełne trzysta kilometrów, do tego trzynasty. Silniki palą rano bez zarzutu, chociaż motocykle po nocy mokre, jakby polano je wodą. Półmetek imprezy, widoczne są już objawy zmęczenia. Ze startu trzeba spieszyć na trasę crossu. Właśnie podjeżdża numer szesnaście, Staszek Olszewski zgubił kartę uczestnika i stracił kilkadziesiąt punktów jeździec rusza ze startu ostro, Simson unosi przednie koło i sunie jakby w powietrzu. Kierowca, wydaje się, zapomniał, że jest jeszcze ślisko, trawa mokra po rosie.. Przejeżdża przez zawijasy crossu tuż koło mnie, usiłuje przeskoczyć szeroką koleinę i wejść ciasno w zakręt. Małe koło ginie w biocie i jeździec wali się przez głowę. Podrywa się natychmiast, dobrze że silnik nie zgasł tylne koło wściekle wiruje. Strata jest niewielka. Najważniejsze to jechać dalej…
Po chwili upadek ma Rysiek Gancewski. Jedzie bardzo szybko, motor się ślizga, umyka spod kontroli kierowcy…
Czesław Obłoczyński jedzie wolniej niż inni. Codziennie narzeka na nogę, którą złamał stosunkowo niedawno. Niby wszystko w porządku, a boli. Podświadomie oszczędza kończynę, atu na ostrożną jazdę nie można sobie pozwolić.
Nadchodzą nowe wieści. Spiker mówi przez megafon, że z zespołu RFN ubył zawodnik. W dodatku inny zawodnik tego kraju – Stroessenreuther otrzymał za 14 minut spóźnienia 720 punktów karnych. Polacy są już, wobec tego, na trzecim miejscu. Jednak też nie wiedzie się im za dobrze. Zbyszek Nowicki ma defekt łańcucha, który po prostu rozpadł się na trasie. Dobrze, że zawodnik ma tę część ze sobą. Usiłuje założyć nowy łańcuch, ale, o dziwo, ten okazuje się zbyt krótki. Trzeba sztukować stary. Minuty płyną…Trener Malec przywozi czasy. Gancewski jechał wyśmienicie. Gdyby nie upadek… Na następnym punkcie kontroli czasu uśmiechnięta, umorusana twarz Gancewskiego, w której widać właściwie tylko oczy i usta, mówi z przejęciem „Zarobiłem piwo”
Czech Kremei, z jego pary startowej, strzelił w drzewo, aż motor wbił się między konary. Stanąłem, pomogłem i obiecał, że postawi”. Obłoczyński narzeka, że zacina się rączka gazu. Kilka kropli oleju i Simsonowi jakby przybyło skrzydeł. Na przedostatni punkt, tuż przed metą, wjeżdża Zbyszek Nowicki. Już dwa etapy jedzie siedząc na kierownicy, w tylnym kole nie ma powietrza. Na zmianę opony ma dwie i pół minuty…
Gorzej jest z Banasikiem, musi zmienić rurę wydechową, a czasu niecała minuta. Postanawia, więc tylko ją odkręcić, resztę czynności załatwi się następnego dnia. Podjeżdża Krzysztof Serwin, trzynasty nie był najlepszy. Trzy razy zmieniał dętkę. Po kolejnym założeniu gumy odkręcił gaz i tak pomknął, że wpadł do lasu jak huragan, wyprzedził za jednym zamachem trzech rywali i oderwał o drzewo pół dźwigni sprzęgła. Czesław Sędrowicz też miał upadek. Jak gruchnął o ziemię, to przez moment zapomniał jak się nazywa. Zebrał się jednak i pojechał dalej. Wszyscy dojechali do mety. Banasik pokazuje doktorowi odparzone siedzenie i nogi, czerwone, jakby chłostał go ktoś pokrzywą.
PIĄTEK
Malec krzywi się, że pierwsze dni poszły nie tak, ale przecież wiadomo, że trener nawet na zimne dmucha. Polacy mają niepełne sto punktów straty do zespołu CSRS i niewiele ponad sto do drużyny NRD. Już po pierwszym przejeździe crossu dystans maleje. Dwadzieścia punktów do CSRS i nieco ponad czterdzieści do NRD. Jeszcze raz tak samo dobrze jak na crossie popołudniowym i pierwsze miejsce w kieszeni, W polskim stoisku radość. Wszyscy uśmiechnięci.
Nieszczęście przyszło niespodziewanie. Uderzyło Polaków jak grom z jasnego nieba. Ryszard Gancewski stracił 25 minut; wystarczy pomnożyć to przez 60 pkt karnych za jedną minutę spóźnienia. O odrobieniu straty nie ma mowy, przecież bitwa idzie o każdą sekundę…
A było to tak. Na piątym punkcie kontroli czasu czekał serwisowy samochód ekipy Simsona, a w nim części, które wydawali Polakom właściciele motocykli. Przez trzy i pół dnia kółko zębate napędzające tylne koło maszyny Ryśka starło się tak, jakby przejechał na nim kilkanaście tysięcy kilometrów. Nic, więc dziwnego, że zawodnik uznał, że pora na wymianę. Podjechał z niewielkim zapasem czasu, odpiął łańcuch i sprawnie odkręcił zębatkę. Mechanik podał mu nową część i Polak odjechał. Po kilku kilometrach usłyszał niepokojące trzaski łańcucha, przeskakującego po trybach i gwałtowny spadek obrotów silnika. Polak poprosił o przywiezienie nowej zębatki. Gdy przygodny posłaniec nie wracał, chwycił pierwszy z brzegu motocykl widza i pomknął bokiem szosą pod prąd. Wpadł do pustego wozu, porwał z półki potrzebną część, obejrzał obie. Rzut oka wystarczyłby zorientować się, że dostał niewłaściwą zębatkę, wieloklin, na którym był zamocowany tryb, różnił się średnicą o kilka milimetrów. Założył jeszcze raz łańcuch i jak opętany ruszył na trasę. Zanim dojechał było już wiadomo, że jest źle. Gdy minął metę, siadł ciężko na krześle w długich zabłoconych butach, mokrych, skórzanych spodniach i odwrócił się tyłem do żądnych szczegółów ludzi; Tylko po drgających ramionach można było poznać, że płacze z żalu, złości, przeklina własnego pecha oraz kolegów z zespołu. Sen o medalu rozpłynął się…
Wieść o nieszczęściu Polaków rozniosła się po bazie lotem błyskawicy. Wieczorem, w czasie posiedzenia jury, Andrzej Jabłkowski został oficjalnie przeproszony za pomyłkę, jaka zdarzyła się mechanikowi zespołu Simsona. Sprawa ta jednak ucichła wobec tragicznego zdarzenia. Oto zginął w wypadku drogowym Herman Sattlecker, 32-letni Austriak.
SOBOTA
Od rana pada deszcz. Ołowiane chmury wiszą nad pagórkami Siegerlandu. Do baraków wojskowego lagru ciągną kawalkady samochodów, bokiem śmigają motocykliści. W radioodbiornikach policja nawołuje do jechania objazdami. Właściwie już wszystko wiadomo. Polacy są bez szans na medal. Solidarność wobec fabryki, z którą współpracują, nakazuje pomagać zawodnikom NRD, czyli Mausbergerowi i jego kolegom. Na trasie wyścigu kończącego sześciodniówkę, zebrało się, co najmniej dwadzieścia tysięcy widzów. Wszystkie parkingi wokół Fuchsscout – tak nazywa się dolina, w której wytyczono trasę wyścigu – zajęte do ostatniego miejsca. Przedłuża się oczekiwanie na zawodników. Mają do przejechania pętlę, wraz z motocrossem, dopiero potem przyjeżdżają na trasę wyścigu. Pierwsze okrążenie jest zapoznawcze. Wpadają z parku maszyn maleńkie 50-tki, 75-tki i ,,setki”. Trasa jest trawiasta, śliska. Trawa po deszczach bujna. Pierwsi już gnają, od zakończenia treningu zależy wiele, przede wszystkim miejsce na szerokiej linii startowej, na której pomieści się w jednym rzędzie ponad dwadzieścia maszyn.
Start. Trudno nazwać to hukiem silników, raczej jest to bzyczenie rozzłoszczonych, os. Gancewski ma na twarzy zły grymas. W pewnej chwili motor składa się razem z kierowcą, szoruje po trawie, ale motocyklista podnosi się i jedzie dalej. Spiker, co chwila wymienia nazwiska mistrza Europy, Staszka Olszewskiego. Rzeczywiście, ten jedzie jak z nut. Tuż za nim Kłujszo. Na przedostatnim okrążeniu Olszewski zwalnia, jedzie wolniutko. Tak samo Kłujszo, jakby umawiali się na piknik. To właśnie jest częścią programu taktycznego, czekają na Mausbergera, ale nie mogą dać się wyprzedzić Rebulemu z wazy włoskiej. Stoją tuż przed metą, wpatrzeni w trenera Malca. Mausberger jest daleko za nimi, wreszcie na znak ręką ruszają. Szkoda, że tak to się kończy…
W kolejnym biegu jedzie Serwin. Cały czas zajmuje miejsce w pierwszej piątce, jedzie wybornie. W pewnej chwili zwalnia. Dopiero za metą dowiadujemy się o skrzywionej dźwigni hamulca, co w praktyce oznacza zablokowane tylne koło…
Srebrną wazę zdobyli jednak Czechosłowacy. Ich jeździec na motorze 350 ccm przesądził sprawę. Był lepszy od zawodnika NRD, z którym walczył o to zaszczytne trofeum. Poświęcenie Olszewskiego i Kłujszy poszło na marne